Logo Uczelnia Badawcza
Logo Arqus
Logo Unii Europejskiej
2024.04.17 - Hae Sung Lee fot.Paweł Piotrowski-6
Fot. Paweł Piotrowski

Kaligrafia, konfucjanizm i nasz koreański Wrocław

„Marzę, by Koreańczycy z całego świata spotykali się w Auli Leopoldyńskiej” – mówi dr Haesung Lee, kierownik zespołu koreanistyki w Instytucie Studiów Klasycznych, Śródziemnomorskich i Orientalnych Uniwersytetu Wrocławskiego

Ponoć Koreańczycy z Wrocławia, jak robią wypad „na miasto”, to często najpierw idą na koncert do Narodowego Forum Muzyki albo na inny koncert muzyki klasycznej? To prawda?

Jak najbardziej. Oczywiście, nie wszyscy Koreańczycy, ale rzeczywiście wielu chodzi na koncerty na przykład do filharmonii czy NFM-u. My, jako Uniwersytet Wrocławski też organizujemy wspaniałe koncerty w Oratorium Marianum, w Gmachu Głównym Uniwersytetu. Niezwykłe jest to, że często osobiście gra na organach i fortepianie były rektor profesor Adam Jezierski.

W Pana w gabinecie też widzę jakiś instrument, to elektroniczne organy?

Tak, ale ja gram tylko na zajęciach. To nowy kurs uniwersytecki, opcja: „Współczesna historia Korei w muzyce”. Żeby było łatwiej i przyjemniej przybliżać studentom kulturę koreańską, czasem sobie razem gramy i śpiewamy.

Koreański k-pop i kino biją teraz rekordy popularności nie tylko w Korei , ale i w Polsce.

Tak, ale nie tylko pop, muzyka klasyczna też jest bardzo popularna wśród Koreańczyków. Od zawsze mówi się, że najlepsze sztuki w Azji wschodniej są trzy: malarstwo chińskie, rzemiosło japońskie i muzyka koreańska.

Koreańczycy lubią Wrocław?

Po studiach na Uniwersytecie Jagiellońskim mieszkałem najpierw przez siedem lat w Krakowie. Wrocław jest inny, a wrocławianie w porównaniu z krakusami, są zdecydowanie bardziej otwartymi ludźmi. Z pewnością wynika to z tego, że od dawna mieszkały tu różne narody i ta multikulturowa atmosfera jest wyczuwalna na każdym kroku. W przeszłości było tak, że Wrocław współzamieszkiwali Niemcy, Żydzi, Czesi i Polacy. Wszyscy mieszkali razem. I we współczesnym Wrocławiu jest tak samo: razem mieszkają Polacy i Ukraińcy. Są tu też Koreańczycy, sporo jest Hindusów, a ostatnio rozrasta się także wspólnota afrykańska. To bardzo otwarte i przyjemne do życia miasto.

Wszystkie dzielnice Pan lubi? Zespół koreanistyki mieści się przy ulicy Komuny Paryskiej, czyli w dawnym Trójkącie Bermudzkim, niegdyś niezbyt bezpiecznej dzielnicy.

Tak, słyszałem, ale nigdy nie było żadnego incydentu. Tu jest bezpiecznie. A prowadzimy też zajęcia przy ulicy Św. Jadwigi, w bardzo pięknym gmachu dawnej biblioteki na Piasku.

Jest Pan z pierwszego rocznika polonistów-Koreańczyków w historii.

Jestem, ale co ciekawe, w Polsce jest też mój kolega z tego pierwszego rocznika, pan Shik Kim, który pracuje w ambasadzie Korei. Pracował w Polsce, potem w Portugalii, w Korei i powrócił do Polski.

Pan studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim, a teraz jest Pan szefem koreanistyki na Uniwersytecie Wrocławskim. Kierunek niewielki, ale bije rekordy popularności…

Jesteśmy już na drugim miejscu, za psychologią. Zaczęliśmy w 2013 roku, razem z sinologią, jako „filologia dalekowschodnia”. Rekrutowaliśmy wspólnie 60 osób, ale program był osobny – była część chińska i część koreańska. Od 2019 roku rekrutujemy na studia licencjackie bezpośrednio na koreanistykę. Na początku było 11 osób na miejsce, w 2022 były już 32 osoby na miejsce, podobnie w ubiegłym roku.

Ile jest miejsc?

W tym roku przyjęliśmy 18 osób, a od października będzie ponad 20 osób. W tym zawsze około 10 procent naszych studentów to obcokrajowcy, głównie z Ukrainy.

Jak Pan trafił do Polski?

Urodziłem się w Seulu, ale ponieważ na przełomie lat 60. i 70. XX wieku była silna industrializacja na południowo wschodniej części półwyspu koreańskiego, moja rodzina przeniosła się do miasta Ulsan, gdzie jest jest zresztą największy na świecie zakład produkcyjny samochodów – Hyundaia. W liceum miałem wybrać kierunek studiów, ale na maturze nie miałem tak dobrej oceny jak oczekiwałem. Nie chciałem jednak powtarzać przygotowania na uniwersytet, tylko pomyślałem, że spróbuję czegoś nowego. A wtedy, w 1987 roku, tuż przed Igrzyskami w Seulu, stworzono dwa zupełnie nowe kierunki – polonistykę i filologię rumuńską. Wybrałem ten pierwszy, ze względu na to, że kultura polska jest w Korei bardzo ceniona, a sam kraj większy od Rumunii. Szybko zorientowałem się za to, że język polski jest dużo trudniejszy od rumuńskiego… U nas studia licencjackie trwają cztery lata, w Polsce miałem najpierw kurs języka, a potem studiowałem socjologię na Uniwersytecie Jagiellońskim i wybrałem studia doktoranckie z socjologii.

Na wrocławskie spotkanie z autorką książki „Polka w Korei” przyszły tłumy, ponad 200 osób. Zainteresowanie współczesną Koreą, jej kultura i obyczajowością jest niezwykłe. Odczuwacie to na uczelni?

Jak najbardziej. Na Uniwersytecie prowadzimy dosyć specyficzny kurs koreanistyki. Ogólnie filologia koreańska składa się z literatury i językoznawstwa, a u nas jest trochę inaczej, mamy literaturę, ale mamy też na przykład kino koreańskie. Jestem socjologiem, więc prowadzę także przedmiot „współczesne społeczeństwo koreańskie”, miałem też zajęcia o konflikcie i procesie pokojowym między Koreą Południową i Północną. Jako pierwsi w Polsce i chyba pierwsi w Europie wprowadziliśmy też zajęcia z kaligrafii. No i mieliśmy praktyki w podwrocławskiej fabryce LG.

Właśnie, firma LG sprawia, że we Wrocławiu jest spora diaspora koreańska. Ilu Koreańczyków mieszka i pracuje?

Teraz trochę mniej, gdyż firma w ostatnich latach nieco zmniejszyła plan produkcyjny. Maksymalnie było 5 tysięcy Koreańczyków, teraz jest około trzech. A wie Pan ile jest restauracji koreańskich we Wrocławiu i okolicach?

Dziesięć?

Dwadzieścia sześć.

Prowadzą je Koreańczycy?

To już wielokulturowe przedsięwzięcia. Najczęściej właścicielem i jednocześnie kucharzem jest Koreańczyk, menadżerem Polak, a w restauracji pracuje wielu Ukraińców.

A kto prowadzi zajęcia z kaligrafii na UWr?

Hyesung Lee, czyli moja żona.

Pan Haesung i pani Hyesung, czy coś mylę?

Mamy podobne imiona, ale w Polsce to znacie: to jak Dominik i Dominika, albo Maria i Marian. Hyesung jest malarką, studiowała w Korei malarstwo orientalne, przyjechała na studia magisterskie na Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie.

W zakładzie koreanistyki wykładają też…

…jeszcze trzy Koreanki i trzy Polki: mgr Anna Kasiura, mgr Mijin Mok, mgr Jiyoung Lee-Celer, Hyeseung Lee, dr Marlena Oleksiuk i dr Marzena Zgirska-Lee. Ja teraz prowadzę „współczesne społeczeństwo Korei”, plus seminarium, „Historię i społeczeństwo Korei: starożytność i średniowiecze” i „znaki sinokoreańskie”. Nie prowadzę zajęć z języka koreańskiego, bo mam niestandardowy akcent – inną intonację i lepiej żebym nie uczył tego naszych studentów.

Jak się Panu żyje we Wrocławiu?

Dużo podróżuję, czasem przejeżdżam pół Europy i gdy wracam do Wrocławia do domu, to zawsze czuję, że to moje miasto rodzinne. Mieszkam na Krzykach tuż przy rondzie Powstańców Śląskich.

A sama koreanistyka i Uniwersytet? Chciałby Pan, żeby szedł w górę w rankingach…

Oczywiście, ale w Polsce zawsze się mówi, że że numer jeden i dwa to Poznań i Warszawa, a numer trzy i cztery to Wrocław i Kraków. I tak to trwa niezmiennie od lat. Zależy od kierunków. My, jako filologia, idziemy w górę i się rozwijamy. Zacząłem prowadzić zajęcia w 2010 roku, na początku to było studium koreańskie. Wykładałem o religii i filozofii.

Pana specjalizacja to konfucjanizm.

Najpierw wybrałem socjologię. Ale w Polsce to za mało, musiałem coś wybrać, żeby się wyróżnić, pokazać moją wiedzę naukową i umiejętności. Wybrałem konfucjanizm, wartości konfucjanizmu i jego zależności w rozwoju kulturowym i gospodarczym Korei. W tym stałem się specjalistą, dla polskich socjologów to trudniejsze.

I w odbiorze codziennym także. Za to popkultura koreańska – komiksy, muzyka rockowa i pop…

Zajęcia o sztuce i estetyce Korei prowadzi pani Anna Kasiura. Jest absolwentką historii sztuki, potem studiowała u nas koreanistykę, a potem na studiach magisterskich w Poznaniu, bo my prowadzimy zajęcia do licencjatu. Żeby prowadzić magisterskie, musi być w zespole doktor habilitowany, napisałem już dwie monografie, ale z powodu systemu polskiego, nie mogę być jeszcze habilitowany. Ponieważ moje prace o konfucjanizmie to czasem socjologia, czasem religioznawstwo, a czasem filozofia. To humanistyka. Bierzemy moją książkę, a w niej jest sześć siedem artykułów socjologicznych, trzy cztery z kulturoznawstwa, trzy cztery z filozofii i kilka z historii. Większość moich monografii i artykułów są to badania interdyscyplinarne. Za dużo tych dziedzin – musi być konkretna – każdy rozdział z innej. Kiedyś, gdy była orientalistyka, wtedy wszystko było ok, po reformie jest inaczej.

W obecnie remontowanym budynku muzeum na Piasku mieliśmy Corean Corner, mini muzeum z podarowanymi przez Centrum Kultury i Ambasadę Republiki Korei artefaktami i hanbokami, w których bierze się tradycyjny ślub w Korei. Chodził Pan w takim stroju?

Tak, ale to dawno temu, w Usan. Wprawdzie gdy braliśmy ślub Hyesung była w sukience, a ja w garniturze, ale potem przebraliśmy się w hanboki. A propos koreańskich rzeczy, wie Pan, że to w Korei wymyślono metalowe czcionki? I kiedy to było?

Nie wiedziałem. Kiedy?

200 lat przed Gutenbergiem, w 1234 roku, Wtedy w Korei opublikowano pierwsze książki,  wydrukowane za pomocą czcionek stalowych. A najstarszą istniejącą na świecie książką wydrukowaną metalowymi ruchomymi czcionkami jest Jikji, wydrukowana w Korei w 1377 roku.

O proszę bardzo, to też nas łączy. Bo w Bibliotece Uniwersyteckiej są najstarsze druki w języku polskim, które powstały w 1475 r. – we Wrocławiu.

Bywa Pan w „miasteczku koreańskim”?

Tak, jest takie w podwrocławskich Bielanach. Niektóre sklepy mają tam szyldy po polsku i koreańsku, podobnie jak fryzjer. Są aż cztery koreańskie sklepy spożywcze.

Koreańczycy, podobnie jak Pan, związują się z Wrocławiem i zostają tu na dłużej?

Jest coraz więcej jest małżeństw polsko-koreańskich, a ostatnio również koreańsko-ukraińskich we Wrocławiu. Poznają się w LG i firmach współpracujących z koreańskim koncernem. Niektóre nasze absolwentki mają mężów Koreańczyków, a jedna z nich, pani Beata, otrzymała niedawno obywatelstwo koreańskie, co jest wyjątkowo trudne. Trzeba zdać egzamin nie tylko językowy, ale z całej historię i kultury mojego kraju. Nasi absolwenci często kontynuują studia magisterskie w Warszawie czy Poznaniu, niektórzy otrzymują stypendia rządowe i jadą do Korei. Wielu z nich zostaje w Korei. Ale miłość do Korei zaczyna się u nas, na Uniwersytecie Wrocławskim.

Ma Pan dwie córki, mieszkają we Wrocławiu?

Jedna przyleciała do Polski gdy miała 8 miesięcy. Studiowała w Korei i Wielkiej Brytanii i chce mieszkać w Korei, druga urodziła się w Krakowie, teraz kończy liceum we Wrocławiu.

Rozumiem, że jeździ Pan „koreańczykiem”.

A właśnie, po upadku firmy Daewoo wielu Koreańczyków wyjechało z Polski, masowo zaczęli przyjeżdżać, kiedy zainwestował tu koncern LG Electronic. Dwa lata temu ze studentami, wykładowcami i dziekanem oglądaliśmy podwrocławską fabrykę. Nie ma już w niej robotników w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Tu pracują operatorzy – obsługują maszyny i roboty, wszystko jest automatyczne.

Daewoo Pan nie jeździ, to pewnie Kią lub Hyundaiem, a telewizor pewnie ma pan LG?

Ha, ha, mam akurat Samsunga, ale samochód nie koreański. Długo miałem niemieckie auto, solidne, ale od kilku lat koreańskie wozy w niczym im już nie ustępują.

Jak z punktu widzenia koreańskiego socjologa postrzega Pan Polaków?

Według mnie większość Koreańczyków ma zbliżoną mentalność do Polaków. Ja na przykład źle czuję w Czechach, to tak jak niektórzy Polacy, którzy byli w Korei, Chinach i Japonii, najlepiej czują się w Korei.

A co Pan najbardziej lubi we Wrocławiu?

Jestem bardzo dumny z muzeum uniwersytetu. Zwłaszcza z głównego gmachu, pięknego barokowego gmachu Tauscha i Oratorium Marianum gdzie koncertował Johannes Brahms. Mam marzenie. Kiedy będziemy mieli konferencję koreanistyczną – a jestem prezydentem Central and Eastern European Society of Koreanologists – to na otwarcie chciałbym zaprosić naukowców z całego świata do Auli Leopoldyńskiej. Trzy lata temu byliśmy gospodarzami konferencji, ale z powodu pandemii była zdalna i nie mogłem pokazać Uniwersytetu. W tym roku będziemy w Budapeszcie, ale ja znów czekam na Wrocław…

Rozmawiał Jacek Antczak

Projekt „Zintegrowany Program Rozwoju Uniwersytetu Wrocławskiego 2018-2022” współfinansowany ze środków Unii Europejskiej z Europejskiego Funduszu Społecznego

NEWSLETTER
E-mail