
Łemkowskie rozdroże – rozmowa z prof. Jarosławem Syrnykiem
Na początku grudnia nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Wrocławskiego ukazała się publikacja naukowa autorstwa prof. dr. hab. Jarosława Syrnyka, profesora historii, pracownika Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Wrocławskiego oraz pełnomocnika rektora UWr ds. współpracy z Ukrainą. Książka pt. Łemkowskie rozdroże stanowi kontynuację problematyki poruszonej w dwóch wcześniejszych monografiach: Przemoc i chaos. Powiat sanocki i okolice w latach 1944–1947. Analiza antropologiczno-historyczna (wyd. Instytut Pamięci Narodowej, Warszawa-Wrocław 2020) oraz Trójkąt bieszczadzki. Tysiąc dni i tysiąc nocy anarchii w powiecie leskim 1944–1947 (wyd. Libra Pl, Rzeszów 2018). Łemkowskie rozdroże koncentruje się na wydarzeniach z lat 1944-1947, a także na późniejszych próbach mitologizacji tych wydarzeń na użytek określonych ideologii. Zachęcamy do zapoznania się z rozmową Marii Kozan z Działu ds. Komunikacji z prof. Jarosławem Syrnykiem.
Maria Kozan: Pierwszą kwestią, którą chciałabym poruszyć jest okładka książki, na której znajduje się fragment obrazu dr. Dawida Zdobylaka „W dniu końca świata”, który został wyróżniony na 2. Biennale Sztuki w Tarnowie tego roku. Czy był to celowy zabieg? Czy jego twórczość miała posłużyć ukazaniu, jak wyglądały łemkowskie wsie, codzienne rytuały i życie przed wojną? Życie, które toczyło się spokojnie – pasano zwierzęta, zawierano małżeństwa, pielęgnowano tradycje – zanim wojna przyszła i odebrała wszystko?
Prof. dr hab. Jarosław Syrnyk: Co do okładki, nie był to mój pomysł. Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego skontaktowało się z autorem obrazu, panem Dawidem Zdobylakiem, i spośród różnych propozycji przedstawionych przez artystę ta właśnie wydała się najbardziej odpowiednia. Z jednej strony podkreśla różnorodne wątki poruszane w książce, w tym wspomnianą przez Panią dwoistość przekazu – życie toczące się w miarę normalnym rytmem oraz coś, co majaczy w tle, symbolizując moment unicestwienia. Ten moment unicestwienia łemkowskiej Arkadii, świata sprzed 1947 roku, stanowi kluczowy kontekst treści książki.
Choć pomysł okładki nie był mój, uznałem go za wizualnie atrakcyjny, adekwatny do treści i przekazujący istotę zawartości. Dlatego wielkie ukłony i podziękowania należą się artyście za stworzenie obrazu oraz wydawnictwu za owocną współpracę przy jego wyborze i wykorzystaniu.
Oprócz okładki z pewnością uwagę czytelnika przyciągnie również sam tytuł książki – Łemkowskie rozdroże. Zastanawiam się nad nim, ponieważ „rozdroże” przywodzi mi na myśl skrzyżowania czy ścieżki, które dziś często są zarośnięte, zapomniane i zdają się prowadzić donikąd. Kojarzą mi się z dawnymi wsiami łemkowskimi, po których pozostały jedynie pojedyncze krzyże, niewielkie cmentarze czy stare jabłonie – ciche świadectwa, że kiedyś w tym miejscu stały chyże, cerkwie, tętniło życie, a społeczność żyła swoim rytmem.
Tytuł jest w pełni autorski. We wstępie staram się wyjaśnić, jak doszedłem do słowa „rozdroże” – opisuję tok myślenia, który mnie do niego doprowadził. Początkowo miałem nieco inną koncepcję. Wydawało mi się, że w kontekście moich wcześniejszych książek kolejna po prostu skupi się na unicestwieniu łemkowskiej Arkadii. Jednak w trakcie pisania i gromadzenia materiałów pojawiły się różnorodne wątki, które uznałem za istotne i warte uwzględnienia.
Chciałem pokazać, że wydarzenia II wojny światowej i lat powojennych zahibernowały sposób myślenia o Łemkowszczyźnie. Współczesne próby rekonstrukcji tych wydarzeń, także wśród Łemków, stanowią ważny element opowieści. To obraz przeszłości, która oddala się z każdym dniem, tygodniem i rokiem. Nie tyle blednie, co nabiera charakteru mitologicznego.
Dla tych, którzy się do tej przeszłości odnoszą, jest ona czymś ważnym i cennym. Każdy próbuje wydobywać z niej te elementy, które są mu najbliższe. Te najbliższe akcenty często dotyczą wspólnoty w jej najbardziej osobistym i wąskim znaczeniu. Chodzi o wspomnienia poszczególnych osób, dziadków, pradziadków, a czasem jeszcze rodziców pamiętających tamten okres. Osób, które urodziły się na Łemkowszczyźnie i zabrały ze sobą wspomnienia lat dzieciństwa. Chodzi także o wspomnienia współczesnych o tym, co wspominali przodkowie. Te wspomnienia mają specyficzny charakter, przede wszystkim dlatego, że dzieciństwo dla większości to czas bezpieczny, przyjazny, niemal bajkowy. Mniej chętnie wraca się do trudnych czy bolesnych wydarzeń.
Drugi krąg pamięci to otoczenie związane z konkretną wsią lub parafią. To pamięć o wspólnocie, która istniała w miejscowościach takich jak Florynka, Bartne, Brunary, Wisłok czy Komańcza. Wspomnienia o nich wpisują się w mitologiczną opowieść o tamtym świecie – trochę w konwencji „za górami, za lasami”. Potomkowie, którzy zdobyli wiedzę o łemkowskich wsiach od swoich rodziców czy dziadków, często starają się ją zachować w możliwie nienaruszonej formie. Wiedzą, gdzie stały budynki, kto z kim sąsiadował, jak nazywał się potok, góra w pobliżu wsi czy nawet jakie określenia używano na las.
W ramach tego kręgu pamięci o przeszłości wspomina się również ludzi i społeczność jako całość – jaką grupę tworzyli, jak się porozumiewali.
Do tego miejsca wszystko wydaje się oczywiste, spójne i pozbawione konfliktów. Jednak w momencie, gdy w pamięci pojawiają się wątki związane z polityką i dramatycznymi wydarzeniami, których na Łemkowszczyźnie, podobnie jak w innych regionach, nie brakowało, wspomnienia, a przede wszystkim interpretowanie przeszłości nabierają innego charakteru. To właśnie takie wydarzenia stają się kolejnym elementem, który może naprowadzać na tytuł „rozdroże”.
Kluczowym okresem w niedawnej przeszłości Łemków były lata 40. XX w., a szczególnie wysiedlenia. Z jednej strony do Związku Radzieckiego – na tereny od Donbasu, stepowych rejonów Ukrainy po okolice Lwowa, Tarnopola czy Stanisławowa. Z drugiej strony przeprowadzona w 1947 roku akcja „Wisła” sprawiła, że mieszkańcy Łemkowszczyzny zostali rozproszeni na terenie tak zwanych Ziem Odzyskanych. W wyniku tej akcji, trwającej aż do 1951 roku, przesiedleńcy trafili na tereny województw wrocławskiego, zielonogórskiego, a także w mniejszych grupach na Pomorze i Mazury. W ten sposób materialne i fizyczne ścieżki Łemków rozeszły się, naznaczając ich los podziałem i rozproszeniem. Trzeba również dodać, że w ciągu tych 80 lat, które upłynęły od akcji Wisła, zaszły kolejne istotne zmiany. Ludzie migrowali, wyjeżdżali – często za ocean – co dodatkowo przyczyniło się do rozproszenia łemkowskich skupisk. To jeszcze mocniej nawiązuje do idei „rozdroża”.
Kolejnym aspektem, który podkreśla znaczenie tytułu, jest „rozdroże” w kontekście pamięci o przeszłości. Dla części osób pamięć o przeszłości oznacza to kultywowanie pozytywnych wspomnień, często uświęconych, niemal sakralnych. Taka pamięć ma charakter mitologiczny i koncentruje się na elementach, które nie podlegają krytycznej analizie.
Z innej strony istnieje również pamięć, która jest bardziej złożona i czasami kontrowersyjna – niektóre wątki z przeszłości są albo szczególnie nagłaśniane, albo świadomie pomijane. To prowadzi do hipotezy, którą staram się w książce weryfikować: że wiele aspektów łemkowskiej przeszłości, zarówno w ramach samej społeczności, jak i w szerszym społecznym dyskursie, nie zostało jeszcze w pełni przepracowanych. Brakuje konfrontacji i dialogu między różnymi wizjami tej historii, co paradoksalnie tylko sprzyja „batalii o dusze łemkowskie”. Kwestia łemkowska nie ma jednego, prostego mianownika, ponieważ obejmuje różnorodne perspektywy. Można to przedstawić w skrócie jako konkurowanie dwóch wizji. Z jednej strony łemkowskości definiowanej jako samodzielna i odrębna, jako określenie wspólnoty, która chce lub uważa, że już zaistniała jako odrębność etniczna, a nawet narodowa. Z drugiej strony są jednak przecież Łemkowie, którzy uważają się za część szerszej grupy ukraińskiej i postrzegają kulturę łemkowską jako integralną część ukraińskiej tradycji.
Na tym styku dochodzi do konfliktu, który dotyczy interpretacji przeszłości. Chodzi o to, jak postrzegamy naszą przeszłość, co w niej dostrzegamy, co artykułujemy, a czego nie zauważamy lub o czym zapominamy. Istnieje możliwość, że zderzenie różnych punktów widzenia mogłoby prowadzić do korekty, a być może nawet do pewnego konsensusu, gdyby miało szansę zaistnieć. Konsensus, o którym mówimy, polegałby na uznaniu, że przeszłość żadnej zbiorowości nie jest jednolita, i dotyczy to każdej grupy, niezależnie od tego, czy mówimy o Polakach, Niemcach, Ukraińcach czy jakiejkolwiek innej społeczności. Przeszłość nie może być jednolita, ponieważ wynika to z natury ludzkiej. Po drugie, w dyskusji na temat przeszłości powinno być respektowane prawo do różnych spojrzeń, i nie powinno to stanowić to problemu. Bo właściwy problem pojawia się wtedy gdy jedno spojrzenie chce dominować, nie dopuszczając do artykulacji alternatywnych wizji tej samej przeszłości.
Książka, którą napisałem, szczegółowo opisuje sytuację związaną z Łemkami i Łemkowszczyzną, ale również stara się ukazać uniwersalność ich historii. Powinna ona przypominać każdemu czytelnikowi, że mówimy o zbiorowości ludzi, a my, ludzie, uczymy się na różnych przykładach i obserwując doświadczenia innych. Uczestniczymy w dyskusjach, które pozwalają nam dostrzegać różne perspektywy.
Zanim przejdziemy do głównego wątku przesiedleń, chciałabym poprosić Pana o przedstawienie problemu etnogenezy, od którego rozpoczyna Pan pierwszy rozdział książki. Jak Pan zauważa, brak jest źródłowych dowodów, które jednoznacznie wiązałyby współczesnych Łemków z jakimś jednym określonym plemieniem „Protołemków”, grupą czy narodem, który opuścił pierwotne siedziby i osiedlił się na Łemkowszczyźnie. Zauważam również, że często spotykam Łemków, którzy utożsamiają się z różnymi tożsamościami – niektórzy uważają się za Rusinów, inni za Ukraińców, Polaków lub Łemków polskiego pochodzenia (co wykazano w Narodowym Spisie Powszechnym). Wiem, że te różnice mają związek z burzliwą historią i przesiedleniami, do których za chwilę nawiążemy.
Jakie są zatem ustalenia dotyczące pochodzenia Łemków? Jak przebiegał proces ich osadnictwa w Beskidzie Niskim i Beskidzie Sądeckim? Warto także podkreślić, że ludowa kultura Łemków, o której Pan pisze, aż do XIX wieku nie miała znaczenia politycznego, co w kontekście ich historii również jest istotne.
Etnogeneza czy etnogenezy? Zadaję sobie to pytanie, ponieważ to zagadnienie może wywołać dyskusję. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że nauka jednoznacznie ukazuje pewne kwestie, szczególnie w naukach przyrodniczych czy naukach społecznych, gdzie często tworzymy typologie, definicje i precyzyjne klasyfikacje.
Zanim więc przejdziemy do szczegółów, warto ustalić, o czym dokładnie mówimy. Jeśli rozmawiamy o łemkowskiej etniczności czy tożsamości narodowej lub etnicznej, to mamy do czynienia z kategoriami, które uzyskały swoje prawo bytu w określonym dyskursie. Mówimy tu o dyskursie rozpowszechniającym się dopiero od XIX w. Ten dyskurs był początkowo ograniczony do osób piśmiennych, tworzących warstwę inteligencką, szczególnie związanych z Kościołem, a więc nie obejmował całego społeczeństwa, które funkcjonowało w tamtym czasie.
Wiejskie wspólnoty lokalne do XVIII/XIX w. można sobie wyobrazić jako wspólnoty funkcjonujące przede wszystkim zgodnie z rytmami przyrody, związane z porami roku, zasiewami, ślubami, żniwami, pogrzebami, a czasami także z wydarzeniami tragicznymi, powodziami, pożarami, napaściami, które też się zdarzały. Temat etniczności raczej nie zajmował specjalnie ludzi w ich codziennym życiu. W XIX w. zaczęła następować w tym zakresie zmiana, towarzyszyła ona zmianom w sposobie myślenia o strukturze społecznej. Doszło do dynamicznych przemian, które doprowadziły do stopniowej partycypacji niższych warstw społecznych w życiu publicznym. Było to związane z przemianami kapitalistycznymi, modernistycznymi, mówiąc najogólniej. W wyniku tych zmian, model państwa i pojęcie podmiotowości obywateli uległy redefinicji. Po oświeceniu, a szczególnie po rewolucji francuskiej, warstwy niższe zaczęły nabierać podmiotowości, co wpisywało się w koncepcję narodu, redefiniując samo pojęcie narodu jako wspólnoty.
Wcześniej w ustroju feudalnym pojęcie narodu było ściśle związane z wąską warstwą szlachecką. W miarę jak ustrój zaczął się zmieniać, pojęcie narodu zaczęło ewoluować, obejmując także warstwy chłopskie. Kluczowym elementem, który miał zjednoczyć naród we wszystkich jego warstwach, musiała stać się jakaś wspólna idea czy mianownik. Etnogeneza miała tłumaczyć ten wspólny mianownik.
Zamykając poprzedni wątek wróćmy teraz do kwestii etnogenezy w kontekście procesów osadnictwa w Beskidzie Sądeckim, Niskim oraz części Bieszczadów, gdzie znajdował się również niewielki łemkowski cypel. Przede wszystkim musimy stwierdzić, że mamy do czynienia z różnymi falami osadniczymi (nawet ograniczając nasz ogląd do czasów począwszy od późnego średniowiecza). Różne grupy wędrowały lub były „przenoszone” na te tereny, a uwzględniając ówczesną niewielką gęstość zaludnienia, osiedlały się w różnych miejscach, tworząc nowe skupiska.
Ten proces przebiegał w zróżnicowany sposób, zależnie od tego, czy mówimy o terenach wchodzących w skład dawnego województwa ruskiego w pierwszej Rzeczypospolitej, czy tych należących do województwa krakowskiego. To miało później swoje odzwierciedlenie w kształtowaniu się kwestii łemkowskiej, w określonej formie, choć są to już szczegóły. W każdym razie, grupy osadnicze kontaktowały się ze sobą, komunikowały i nakładały, co dało ogólny efekt, w którym można dostrzec elementy kultury ruskiej, wołoskiej, a także zachodniosłowiańskiej, czyli kultury polskiej czy słowackiej. Wszystko to zostało zapisane np. w językach używanych przez Łemków, np. w nazwach geograficznych, akcencie, który w języku łemkowskim jest stały, w odróżnieniu od innych dialektów języka ruskiego czy ukraińskiego (tu oczywiście, jeśli mielibyśmy się zgodzić z klasyfikacją profesora Michała Łesiowa).
Procesy osadnicze i procesy kulturowe miały całkiem zwyczajny charakter aż do XVIII w. Nie było wymiaru politycznego ani komponentu ideowego (przynajmniej w dzisiejszym rozumieniu) – nie chodziło o uformowanie konkretnej kultury, jak to bywa opisywane. Warstwy kulturowe nakładały się na siebie, stykały. Do tego dochodzi jeszcze element religijny. Osoby tworzące tę kulturę należały do Kościoła Wschodniego, co oznacza, że uczestniczyły w liturgiach odbywających się nie po łacinie, lecz w języku starocerkiewnosłowiańskim. To wprowadza zauważalną różnicę między osadnictwem związanym z Kościołem Wschodnim a osadnictwem osób przynależących do Kościoła rzymskokatolickiego. Kolejną istotną kwestią, wartą uwagi, jest fakt, że diecezja przemyska Kościoła prawosławnego aż do końca XVII wieku nie przyjęła unii z Rzymem.. Także i później liturgia w tym Kościele wciąż odbywała się w języku starocerkiewnosłowiańskim. Te przykłady pokazują, że przez pewien czas miały miejsce fluktuacje, nakładające się warstwy osadnicze, zróżnicowane zmiany kulturowe oraz religijne. Procesy etniczne dojrzewały powoli, dlatego, kiedy zaczynam zasadniczą część książki, stwierdzam, że trudno mówić o jakimś jednym plemieniu, które można by nazwać przodkami Łemków. Musielibyśmy wtedy pominąć całą kategorię elementów, które przyczyniły się do powstania łemkowskiego etnosu. Takie jest w dużym uproszczeniu moje podejście i tłumaczenie tej kwestii.
To podejście stanowi swego rodzaju przeciwieństwo „obowiązkowego” poszukiwania rodowodu, do którego jesteśmy przyzwyczajeni – zarówno w kontekście rodzinnym, jak historycznym, czy religijnym. Jesteśmy przyzwyczajeni do ukazywania naszej tożsamości poprzez powiązania z konkretnymi przodkami, z określonymi korzeniami. Natomiast tutaj mamy do czynienia z procesem, który ma szersze znaczenie, trudnym do uchwycenia w ramach indywidualnych czy rodzinnych narracji. Próbując spojrzeć na to w ten sposób, zaczynamy napotykać trudności, bo zaczyna to nie pasować do ogólnie uznawanej wizji lub staje się przedmiotem sporów, w których nie chcemy uczestniczyć.
Podsumowując: jeden punkt widzenia może akcentować komponent ruski i mówić, że Łemkowie to Rusini czy Ukraińcy, jak byśmy ich dzisiaj nazywali, inny może podkreślać wpływy wołoskie i twierdzić, że to wygląda inaczej. Tak zaczyna się ta współczesna polityczna i ideologiczna dyskusja. Ja sam koncentruję się raczej na tym, by jako historyk czasów najnowszych starać się zrozumieć kontekst wydarzeń, które miały miejsce później, a nie wdawać się w szczegóły, które mogą nie mieć istotnego znaczenia w tym przypadku.
Przechodząc do tematu przesiedleń w XX wieku, często, gdy rozmawiamy o historii i kulturze Łemków, szczególnie w rozmowach z szerszym odbiorcą, dominującym tematem jest Akcja „Wisła” i wywózka mniejszości łemkowskiej. Jednak przed 1947 rokiem miały miejsce inne, równie ważne przesiedlenia, które miały ogromny wpływ na tę społeczność. Chciałabym zapytać Pana o te wcześniejsze wydarzenia. Mówię tu o deportacjach Łemków w głąb Związku Radzieckiego, ale także o eksterminacjach Żydów i Romów, o których również Pan wspomina w książce. Dodatkowo, już w XIX wieku Łemkowie zaczęli opuszczać swoje rodzinne ziemie, emigrując do Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu lepszego życia. Czy mógłby Pan nakreślić szerszy obraz tych migracji, pokazując, jak poszczególne fale przesiedleń wpłynęły na społeczność łemkowską?
Można powiedzieć, że migracje, które miały miejsce do 1944 roku, miały charakter stosunkowo naturalny. Ludzie poszukiwali lepszego życia, decydowali się na wyjazdy, często pod wpływem osób, które namawiały ich do emigracji, a jednocześnie czerpały z tego zyski. Warto dodać, że nie mówimy tu tylko o emigracji z Łemkowszczyzny. Zjawisko to jest dobrze opisane np. w książce Martina Pollaka Cesarz Ameryki, która przedstawia ten proceder w przystępny sposób. Ludzie wyjeżdżali, niektórzy wracali, a ci, którzy zostali, przywozili ze sobą nowe spojrzenie na świat, wykraczające poza lokalną rzeczywistość, dostrzegając, że świat może wyglądać inaczej.
Warto również wspomnieć, że wyjeżdżali także ci, którzy szukali miejsca edukacji. Przykładem mogą być dzieci księży greckokatolickich. Wysyłano je na naukę do większych miast, takich jak Kraków czy Lwów, gdzie studiowali m.in. w seminariach duchownych. Ci, którzy mieli okazję wyjechać lub zetknąć się z innymi ludźmi, zyskiwali szerszy obraz świata. Dzięki takim spotkaniom, ci ludzie mieli szansę poznać inne kultury, usłyszeć nowe języki i poznać inne sposoby myślenia. To z pewnością miało wpływ na kształtowanie się ich światopoglądu. W tamtych czasach (chodzi o XIX w. i początek XX w.) nie identyfikowali się jeszcze jako Łemkowie, lecz raczej określali się mianem Rusinów.
Już jednak w roku 1940, w wyniku porozumienia między Niemcami a Związkiem Radzieckim, doszło do wyjazdu kilku tysięcy Łemków z terenu Łemkowszczyzny do Związku Radzieckiego. Było to działanie celowe, choć nie można tego określić jako klasyczne wysiedlenie. Wyjazd w 1940 roku był dobrowolny. Agitatorzy sowieccy odwiedzali wsie na terenie Generalnej Guberni, zachęcając mieszkańców do opuszczenia swoich domów i gospodarstw. Ci, którzy wyjechali, szybko przekonali się, co to za kraj ZSRR i jakie panują tam warunki. Części z tych osób udało się wrócić, niektórym od razu, innym dopiero po wybuchu wojny, kiedy Niemcy zaatakowali ZSRR. Wówczas wielu powróciło, przynosząc ze sobą wiadomości o rzeczywistości ZSRR.
Do 1944 roku te wydarzenia nie miały większego wpływu na funkcjonowanie społeczności łemkowskiej jako całości. Jednak w 1944 roku sytuacja uległa zmianie, ponieważ władze komunistycznej Polski i ZSRR doszły do porozumienia w sprawie tzw. wymiany ludności pomiędzy Związkiem Radzieckim a Polską Ludową. Proces wymiany ludności, w tym przesiedlenia Ukraińców (także Łemków), początkowo miał odbywać się na zasadzie dobrowolności. Formalnie nie miało być przymusu. Niemniej jednak, presja na wyjazd pojawiła się stosunkowo wcześnie. Część ludzi, na przykład ci, którzy stracili swoje gospodarstwa w wyniku zniszczeń wojennych, wyjeżdżali dobrowolnie.
Z czasem jednak zauważono, że skala tych powiedzmy dobrowolnych wyjazdów – zarówno wśród Łemków, jak i pozostałej ludności ukraińskiej – nie była wystarczająca. Od 1945 roku, pojawił się fizyczny przymus, który z biegiem czasu stał się coraz bardziej dramatyczny. Wojsko zostało zaangażowane w proces przesiedleń, co dodatkowo wzmocniło przymusowy charakter tych działań.
Na Łemkowszczyźnie zdarzały się przypadki pacyfikacji ludności cywilnej przez wojsko. Dwa główne przypadki tego typu miały miejsce w miejscowościach Wisłok oraz Polany Surowiczne. Oczywiście bardziej znana jest Zawadka Morochowska, w której w sumie zginęło ok 80 osób, jednak ta wieś znajduje się na pograniczu łemkowskim, więc nie wliczam do omawianych tu wydarzeń. Po prostu dlatego, że dla niektórych badaczy Zawadka Morochowska to nie Łemkowszczyzna. W przypadku Wisłoka i Polan Surowicznych liczba ofiar pacyfikacji była ograniczona, zginęło kilkanaście osób.
W zachodnich częściach Łemkowszczyzny nie dochodziło do takich sytuacji, jednak władze dostrzegały, że mieszkańcy tych rejonów również byli niechętni do zmian. Ich stanowisko wobec przesiedlenia było zresztą zmienne – raz chcieli wyjechać, innym razem nie. Zależało to od lokalnych wydarzeń i dynamiki w danej wspólnocie.
Podsumowując, do 1946 roku z Polski do Związku Radzieckiego wysiedlono około 70% ludności łemkowskiej, co stanowiło zdecydowaną większość tej społeczności. Ci, którzy pozostali – około 30 tysięcy osób – mogli żywić nadzieję, że uda im się pozostać. Niestety, te nadzieje okazały się płonne. Od kwietnia 1947 roku rozpoczęto akcję „Wisła”, w ramach której wysiedlono około 150 tysięcy osób z terenów, na których wcześniej odbywały się przesiedlenia na wschód. W tym gronie znalazło się około 27 tysięcy Łemków, którzy zostali przeniesieni na tereny zachodniej i północnej Polski.
Wysiedlenia zmieniły całkowicie obraz zagadnienia łemkowskiego, ponieważ wcześniej mieliśmy do czynienia ze zwartym osadnictwem – sąsiadującymi ze sobą wsie, osady, parafie, które funkcjonowały w harmonii. Po przeprowadzeniu wysiedleń, mówimy o rodzinach rozproszonych nie tylko po zachodniej i północnej Polsce, ale także rozciągających się od Donbasu po okolice Zielonej Góry. To ogromna przestrzeń, której nie można ignorować, a o której, moim zdaniem, w społeczności łemkowskiej, jak również wśród osób objętych akcją „Wisła”, często zapomina się. Skala wysiedlenia nie ogranicza się tylko do akcji „Wisła”. Była to jedna z wielu faz depopulacji tych ziem – usunięcia w sumie około 620-650 tysięcy osób z terenów południowego Podlasia, Chełmszczyzny, tzw. Nadsania, czy właśnie Łemkowszczyzny. Zdecydowana większość ukraińskich mieszkańców tych ziem została deportowana do Związku Radzieckiego, a część – na tereny północne i zachodnie Polski.
W 1956 roku, jak Pan wspomina, doszło do zmiany kursu politycznego, kiedy to Ministerstwo Rolnictwa zezwoliło na powroty przesiedleńców na tereny Łemkowszczyzny, pod warunkiem że ich gospodarstwa nie zostały zajęte przez innych osadników. Choć temat powrotów został podniesiony, proces ten przyniósł zauważalne, ale jednocześnie ograniczone rezultaty. Jak długo trwał ten okres powrotów? Czy przesiedleńcy mieli realną szansę powrócić do swoich dawnych domów? Zdarzały się historie osób, które wielokrotnie próbowały wrócić do swoich wsi. Czy mógłby Pan przybliżyć te wydarzenia?
To dość ciekawa sprawa, ponieważ powroty zaczęły się już w 1947 roku. Może to brzmieć zaskakująco, ale byli śmiałkowie, którzy po wysiedleniu postanowili sprawdzić, co dzieje się z ich gospodarstwami. Jeśli jednak zostali złapani przez milicję lub funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, trafiali do Centralnego Obozu Pracy w Jaworznie. Tak kończyła się większość takich prób. Miało to na celu wzbudzenie strachu i zniechęcenie do powrotu. Jedną z postaci, która pomimo tych trudności wielokrotnie wracała, był znany łemkowski malarz prymitywista Nikifor. Mimo że był odsyłany, ciągle powracał, aż w końcu zostawiono go w spokoju, a w Krynicy zyskał pewną sławę.
Może to wydawać się dziwne, ale okazuje się, że na Łemkowszczyźnie pozostały pojedyncze rodziny oraz nawet małe skupiska osób, które nie zostały wysiedlone. Przykładem może być miejscowość Komańcza, gdzie nawet po powrocie z Centralnego Obozu Pracy w Jaworznie w 1948 roku ksiądz Kaleniuk, proboszcz parafii greckokatolickiej, wznowił odprawianie nabożeństw. To jeden z elementów, który może wydawać się zaskakujący. Komańcza, kojarząca się z różnymi wydarzeniami, takimi jak obecność partyzantów, w tym UPA, w pobliskim masywie Chryszczata podczas wojny, uniknęła pełnego wysiedlenia. Były też miejscowości w powiecie krośnieńskim, gdzie okazało się, że część ludzi pozostała. Weryfikacja tych sytuacji miała miejsce na początku lat 50.. Wówczas wskazano takie miejscowości w powiatach gorlickim, jasielskim i krośnieńskim, gdzie część ludności łemkowskiej pozostała.
W 1951 roku władze przeprowadziły akcję statystyczną, mającą na celu oszacowanie skali powrotów. Na podstawie wyników tej akcji, w kwietniu 1952 roku, Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej podjął uchwałę mającą na celu stabilizację ludności wysiedlonej na Ziemiach Zachodnich i Północnych. Celem tej uchwały było sprawienie, aby ludzie nie wracali na swoje dawne ziemie. Oznacza to jednak, że proces osiedlania się i przesiąkania tej ludności trwał. Aby wspierać stabilizację, wprowadzono ograniczone możliwości funkcjonowania tych społeczności na Ziemiach Odzyskanych, jak choćby nauczanie dzieci języka ukraińskiego (o języku łemkowskim nie było mowy). Tworzono nawet punkty nauczania języka ukraińskiego.
W 1955 roku władze doszły do wniosku, że dotychczasowe kroki dotyczące stabilizowania ludności ukraińskiej na Ziemiach Zachodnich nie przyniosły oczekiwanych efektów. Uznano, że potrzebne są nowe działania. Z jednej strony towarzyszył temu „powiew nowych czasów”, mówimy o okresie dwa lata po śmierci Stalina, z drugiej strony kwestia zagospodarowania ziem w Polsce południowo-wschodniej coraz bardziej ciążyła rządzącym. Te ziemie, nie były proste w sensie rolniczym, wymagały specjalistycznej wiedzy oraz dużego nakładu pracy. Ludzie, którzy zostali stąd wysiedleni, posiadali doświadczenie w pracy na trudnych, górskich terenach, a nowi osiedleńcy niekoniecznie wiedzieli, jak je zagospodarować – jak ziemię należało zaorać, jak ją uprawiać, jak o nią dbać.
Nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, ale wyobrażam sobie, że pomimo różnych zachęt ze strony państwa, proces osadniczy na terenach, z których wysiedlono ludzi w ramach akcji Wisła, oraz wcześniej do Związku Radzieckiego, nie przebiegał w sposób zadowalający. Dobrym przykładem tego są dzisiejsze Bieszczady. Choć to nie Łemkowszczyzna, stanowi doskonały przykład trudności, jakie napotykano w powojennej odbudowie terenów, na których kiedyś mieszkali ludzie. Kiedy porównamy zdjęcia sprzed wojny i te po wojnie, widać, jak bardzo zmienił się pejzaż. Zdecydowanie więcej lasów pojawiło się w tych rejonach, a Bieszczady zostały przekształcone w park narodowy.
To ciekawostka, o której kiedyś pisałem. W dawnym powiecie leskim przed wojną mieszkało około 110-115 tysięcy osób. Obecnie, na tym samym obszarze, obejmującym współczesne powiaty leski i bieszczadzki (pomijając część znajdującą się dziś na terenie Ukrainy), liczba mieszkańców wynosi… Zgadnie Pani, ile?
O połowę mniej.
Dokładnie tak. To obrazuje, jak trudny był okres ponownego zagospodarowania tych terenów. Obecnie mieszka tam około 55 000 osób, co stanowi znaczący spadek w porównaniu do liczby mieszkańców sprzed wojny. Na terenach Łemkowszczyzny sytuacja wyglądała nieco inaczej, ale również warto byłoby sięgnąć do statystyk, aby ocenić, w jakim stopniu udało się ponownie zasiedlić te ziemie i jaki był zakres tego procesu.
Zatem nie chodziło jedynie o zagadnienia ideologiczne — o to, czy pozwolić komuś na osiedlenie się, czy nie. Kluczowe było również zagospodarowanie ziemi, by nie pozostawała odłogiem, lecz była uprawiana. W 1956 roku zaczęły się pojawiać nowe trendy: zmiana sposobu myślenia, liberalizacja systemu politycznego oraz naciski ze strony środowisk ukraińskich, w tym także łemkowskich. Wszystko to prowadziło do decyzji władz, by zamknąć ten rozdział. Oczywiście wysiedlenia były przedstawiane jako konieczność, przede wszystkim w kontekście zwalczania ukraińskiego podziemia.
Podczas wysiedleń zastosowano zasadę zbiorowej odpowiedzialności, która, jak twierdzono, była uwarunkowana realiami tamtych czasów. Współcześnie podejście do tej kwestii uległo zmianie. Od 1956 roku państwo przestało przeszkadzać w działalności społeczno-kulturalnej mniejszości ukraińskiej. Przykładowo, umożliwiono zakładanie towarzystw społeczno-kulturalnych, takich jak Ukraińskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne, wydawanie własnych gazet, jak Nasze Słowo, czy organizowanie inicjatyw kulturalnych.
Na pierwszym zjeździe Ukraińskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego, gdy wyrażano chęć powrotu na dawne tereny, państwo zgodziło się na to, by osoby chcące powrócić mogły tego dokonać, jeśli ich gospodarstwo pozostawało wolne. W latach 1956–1959 miała miejsce największa fala powrotów, szczególnie do powiatu gorlickiego. To właśnie potomkowie tych osób obecnie kształtują wyjątkowy charakter regionu, który widoczny jest choćby w dwujęzycznych nazwach miejscowości, takich jak Gładyszów czy Zdynia. Warto zaznaczyć, że podwójne nazewnictwo obowiązuje tylko tam, gdzie spełniono wymogi ustawy o mniejszościach narodowych, co wymaga odpowiedniego procentowego udziału społeczności mniejszościowej oraz jej zgody. Co ciekawe, nie wszyscy, którzy powrócili na te tereny, pozostali tam na stałe. Część z nich zdecydowała się powrócić na Dolny Śląsk lub inne miejsca, do których zostali wysiedleni. Historie te są niezwykle różnorodne i często nie przebiegają w prosty, liniowy sposób.
Obecnie największe skupiska ludności łemkowskiej znajdują się na Dolnym Śląsku, w województwie lubuskim oraz w województwie małopolskim, głównie na terenie powiatu gorlickiego. Te społeczności stanowią żywe świadectwo burzliwej historii wysiedleń i powrotów, które nadal odciskają piętno na ich tożsamości oraz kulturze regionów, w których żyją.
W jaki sposób kształtowała się tożsamość łemkowska? Mam tutaj na myśli społeczeństwo łemkowskie, w którym zarówno w przeszłości, ale i współcześnie, mamy przecież przykłady małżeństw mieszanych, w których jedno z partnerów jest Polakiem, a drugie Łemkiem.
Wie pani, to ludzie ustanawiają granice, a potem inni zaczynają w nie wierzyć. Mija jedno, drugie, trzecie pokolenie, a te granice coraz bardziej utrwalają się w świadomości. I w końcu przychodzi jakieś pokolenie, które mówi: „Ale ktoś napisał, że to jest Łemkowszczyzna, ktoś napisał, że to jest Łemko. Więc ja wierzę w to, co on napisał”. I wracamy wtedy do pierwotnego pytania, ale w dużym, okrężnym ruchu. Wierzę mu, bo on napisał, że to jest Łemkowszczyzna, przeprowadził badania, stworzył tę swoistą „szufladę”. Problem w tym, że kiedy te „szuflady” były tworzone, to trwał pozytywizm, w którym wszystko miało być uporządkowane, usystematyzowane, tak jak wcześniej u Karola Lineusza.
Do dziś mamy całą systematykę biologiczną, w której klasyfikujemy grupy: grupa taka, grupa taka, rząd taki, rząd taki. Od XIX w. wszystko musiało być poukładane i nazwane także w wymiarze społecznym. W taki sposób działali wtedy badacze kultury, historycy, etnografowie, XIX-wieczni zbieracze pieśni i tak dalej. Na podstawie tych zapisów ktoś mówił: „Aha, tu jest takie słowo, tu jest inne, więc bierzemy to w jeden okręg, a to słowo już nie występuje, więc to już nie są Łemkowie”. I na tym zasadzał się cały ten mechanizm. Tak kreowano, jak mówi Benedict Anderson, wspólnoty wyobrażone. A ja dodałbym, że do tego wszystkiego musiała i musi istnieć wiara. Wiara w to, co się mówi i wierzenie w to, że jestem związany z jakąś wspólnotą, i jeśli w to wierzę, to będę sobie to uzasadniał na wszelkie możliwe sposoby, broniąc się przed tym, by ktoś mi powiedział, że tak nie jest. To jest moje, to jest święte.
Niestety na tym opierają się też różnego rodzaju konflikty kulturowe, ponieważ ludzie podchodzą do tego emocjonalnie. Pani użyła terminu „małżeństwo mieszane”, który jest dość popularny. Ale dokąd to prowadzi? To prowadzi do sytuacji, w której zaczynamy myśleć w takich kategoriach: „Jestem pół tym, pół tamtym”. Jak można być pół tym, pół tamtym? Jednostka jest w całości sobą. Jeśli mamy szacunek do jednostki jako osoby, to nie możemy mówić o małżeństwach mieszanych ani o jakichkolwiek innych podziałach. Wszyscy pochodzimy w ten czy inny sposób z różnych grup. Jeśli chcielibyśmy pójść w tę stronę, to niestety historia pokazała, że prowadzi to do rasizmu.
Tożsamość to pojęcie bardzo szerokie. Nie ogranicza się jedynie do tożsamości etnicznej czy narodowej. Choć zawsze mieliśmy tego świadomość, dzisiaj zaczynamy stawiać inne akcenty. Pojęcie tożsamości rozszerza się, kierując uwagę na jednostkę, na osobę ludzką. Oczywiście, to, że jednostka jest częścią jakiejś zbiorowości, ma ogromne znaczenie, ale to nie zmienia faktu, że nie przestaje być ważna jako człowiek, jako jednostka. Często nadal mamy tendencję do klasyfikowania, segregowania ludzi, upychając ich w różnych „szufladach”, zapisując ich w kategoriach, które odpowiadają naszym wyobrażeniom o tożsamości.
Mam wrażenie, że tematyka przesiedleń Łemków, dzięki nowym badaniom i publikacjom, staje się coraz bliższa nam, Polakom. W pewnym sensie oddajemy głos tym, którzy doświadczyli strachu, piętnowania, niesprawiedliwości i utraty wszystkiego, którym odebrano możliwość powrotu do ich małej ojczyzny, swojej ojcowizny.
W poniedziałek, 9 grudnia, miałam okazję uczestniczyć w spotkaniu autorskim pana Jerzego Starzyńskiego z panem prof. dr. hab. Rościsławem Żerelikiem w Ossolineum, poświęconym dwóm tomom publikacji Preselyły nas musowo. Listy Łemków z lat 1947–1948, wydanej przez Łemkowski Zespół Pieśni i Tańca „Kyczera” w Legnicy. W wydarzeniu wziął udział również Pan, dzieląc się wspomnieniami o swojej przyjaźni z Jerzym Starzyńskim oraz opowiadając o pochodzeniu swojej rodziny, która również wywodzi się z Łemkowszczyzny.
Moi rodzice pochodzili z okolic Leska. Mama urodziła się w miejscowości Średnia Wieś, a ojciec w miejscowości Weremień. Obie te miejscowości leżą na terenie dawnego, a także obecnego powiatu leskiego. W 1947 roku, gdy odbywały się przesiedlenia w ramach akcji „Wisła”, moi rodzice nie znali się jeszcze.
Rodzinę mojej mamy przesiedlono do miejscowości Mirosławiec w obecnym województwie zachodniopomorskim, w powiecie wałeckim. Natomiast rodzinę ojca przeniesiono do miejscowości Łozice. Tam ojciec z rodzicami i siostrami zamieszkał w części poniemieckiego domu, w którym brakowało toalety oraz bieżącej wody. Jedynie prąd był już doprowadzony. Wodę trzeba było nosić ze studni oddalonej o 500 metrów – ja sam pamiętam to jeszcze z dzieciństwa.
Moi rodzice poznali się na rodzinnej uroczystości – prawdopodobnie na weselu lub zabawie. Ojciec, pokonywał motocyklem około 100 kilometrów, aby spotkać się z mamą. I tak właśnie rozpoczęła się ich wspólna historia.
Czy te miejscowości skąd pochodzą moi rodzice to Łemkowszczyzna… To zależy, kogo chciałaby Pani posłuchać i na jaką mapę spojrzeć. Dla niektórych teren od Krynicy aż do rzeki San to historyczna Łemkowszczyzna. Jeśli przyjąć taką definicję, można by uznać, że moi rodzice pochodzą z Łemkowszczyzny.
Jednak inni badacze wskazują, że takie granice Łemkowszczyzny rozciągnięte zostały za daleko na wschód – na obszarze skąd pochodzą moi rodzice miały występować inne cechy kulturowe, takie jak sposób mówienia, architektura, czy tradycje. Np. w Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku znajduje się mapa, z której wynikałoby, że ten obszar był zamieszkany przez tzw. Dolinian, nawet nie Bojków, a co dopiero Łemków.
Moich rodziców wysiedlono stamtąd, a język, którym posługiwali się w domu, można określić jako bardzo lokalny, silnie osadzony w tamtejszych realiach kulturowych. To był unikalny sposób wyrażania się, wyniesiony z rodzinnych stron. Jak sobie tak porównuję słowa, które w domu były używane w czasach mojego dzieciństwa i niektóre słowa łemkowskie, to one są bardzo podobne.
To wydarzenie w Ossolineum, a także kontakt z Pana książką, skłoniły mnie do głębszej refleksji nad historią mojej własnej rodziny. Jestem kolejnym pokoleniem, które zna wydarzenia związane z przesiedleniami jedynie z fragmentarycznych opowieści, ponieważ w moim domu albo raczej w domu mojej mamy i babci przez długi czas unikało się rozmów na temat tego, co działo się w Polsce w latach 40. XX wieku. Wiem jednak, że moi przodkowie również byli przesiedleńcami w ramach Akcji „Wisła” na Ziemie Odzyskane. Dzięki determinacji mojej Mamy, Bogumiły, która chciała poznać historię swoich dziadków Telechów pochodzących ze wsi maziarskiej Łosie koło Gorlic, oraz naszym kontaktom z wieloma osobami, także Łemkami, mam możliwość zgłębiania tego tematu od 25 lat i obserwowania zachodzących zmian.
W Pana książce szczególnie zainteresowały mnie kwestie związane z przeszłością i pamięcią. To nie jest łatwa lektura. Historia Łemkowszczyzny, historia Łemków jest skomplikowana, trudna i niestety smutna.
To prawda. Cała ta książka pokazuje, że kiedy odtwarzamy przeszłość, pomimo starań, to nie będzie proces obiektywny. I to jest coś, o czym mówiłem na spotkaniu z Jurkiem Starzyńskim, chociaż nie wyraziłem tego wprost. Jesteśmy przyzwyczajeni do myślenia o historii w kategoriach obiektywności, tak jak nauczył nas tego np. Leopold von Ranke. Myślimy, że historia musi być odtworzona obiektywnie. Po latach studiowania, czytania dokumentów i książek doszedłem jednak do wniosku, że to podejście nie musi być właściwe. Może nie tyle, że jest ono bezcelowe, ale zasadniej przyznać, że piszemy tak naprawdę to, co rozumiemy ze śladów przeszłości, niż twierdzić, że piszemy, „jak było naprawdę”. Kiedy relacjonuję, jak ja rozumiem przeszłość, nie oznacza to, że chcę narzucać swoją wizję innym. Mówię: „tak to zrozumiałem, mam do tego prawo i tak myślę”. Oczywiście każda wypowiedź jest pewną formą perswazji – nawet to czego nie mówimy, wpływa na słuchacza. Ale to właśnie dzięki rozmowie jesteśmy ludźmi. Nikt nie powinien odbierać nam prawa do wyrażania swojego zdania. Myślę, że dopóki będziemy ze sobą rozmawiali, to będzie dobrze.

Data publikacji: 18.12.2024 r.
Dodane przez: M.J.