
Odeszła Urszula Kozioł, poetka, doktor honoris causa Uniwersytetu Wrocławskiego
„Pora powiedzieć światu
Adieu
Odchodzę
skoro nawet odeszłam
od siebie samej”
– napisała w „Ostatnim liście” z tomu „Raptularz”. Za tę książkę poetycką, w 2024 roku, 92-letnia wówczas poetka otrzymała Nagrodę Literacką Nike. Urszula Kozioł zmarła wczoraj, 20 lipca 2025 roku, we Wrocławiu.
Urszula Kozioł urodziła się 20 czerwca 1931 w Rakówce. Studiowała polonistykę na Uniwersytecie Wrocławskim. Jeszcze w czasie studiów była nauczycielką w liceum w Bystrzycy Kłodzkiej, uczyła we wrocławskich szkołach, a w latach 1965-1967 była dyrektorem Wrocławskiego Ośrodka Kultury. Od roku 1971 przez ponad pół wieku związana była jako redaktorka, autorka i felietonistka z miesięcznikiem „Odra”. Była członkiem Związku Literatów Polskich, Polskiego PEN-Clubu oraz Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.
Odeszła wielka i niezwykła poetka, nie tylko poetka zresztą, bo pisała też powieści, formy dramatyczne, opowiadania, długo – przez kilkadziesiąt lat – pracowała w redakcji „Odry”, jedna z postaci najbardziej zasłużonych dla wrocławskiej kultury… – mówi dr hab. Paweł Mackiewicz, profesor Uwr z filologii polskiej, z wydziału z którym przez całe życie poetka była zaprzyjaźniona. Z wzajemnością. – Pani Urszula była reprezentantką pokolenia 1956, podobnie jak nieco od niej młodszy Jacek Łukasiewicz, późniejszy profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, z którym świetnie się znała. Jacek Łukasiewicz i jego żona Teresa byli świadkami na ślubie Urszuli Kozioł z Feliksem Przybylakiem, kolegą Łukasiewicza jeszcze z Leszna, germanistą, tłumaczem, również profesorem Uniwersytetu. Po jego śmierci w 2010 roku poezja Kozioł wyraźnie zmieniła ton, najbardziej przejmujące wiersze dotykały utraty, samotności, znikania. Jak w „Znikopisie”, tomie sprzed ledwie kilku lat, w którym mówi się o znikaniu bliskich i najbliższych, znikaniu w różnych momentach życia, intonuje się intymną pieść, „nostalgiczne fado” – dodaje literaturoznawca Paweł Mackiewicz.
Jako poetka debiutowała tomikiem wierszy „Gumowe klocki”. Pierwsza powieść „Postoje pamięci” (1964) opisuje dzieciństwo, to co działo się podczas wojny i bezpośrednio po niej. W 1971 opublikowała nowatorską powieść „Ptaki dla myśli”, a w 1984 opowiadania „Noli me tangere”. Była autorką wielu nagradzanych sztuk teatralnych, libretta do opery „Tetyda na Skyros” Domenico Scarlattiego. Wielostronna i bogata twórczość obejmuje też książki eseistyczne i felietonowe.
Urszula Kozioł była poetką wysoko cenioną przez krytykę i czytelników. Jej utwory były przekładane na kilkanaście języków, a jej wiersze ukazywały się w licznych antologiach, m.in. w Niemczech (w przekładach m.in. Karla Dedeciusa i Henryka Bereski), Stanach Zjednoczonych, Serbii i Rosji. Jej twórczość była wielokrotnie nagradzana w Polsce i za granicą. Pierwszą nagrodę otrzymał wiersz „Łuskanie grochu” w 1961 roku na Kłodzkiej Wiośnie Poetyckiej. Potem otrzymywała wiele nagród literackich, artystycznych, lokalnych i państwowych m.in. nagrody im. Stanisława Piętaka, im. Władysława Broniewskiego, Miasta Wrocławia, Nagrodę Fundacji Kościelskich, Nagrodę Ministra Kultury. Urszuli Kozioł przyznano też Literacką Nagrodę PEN Clubu, Nagrodę Główną Śląską Dolnej Saksonii, nagrodę im. Eichendorffa i Złotym Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. W 2011 roku otrzymała Nagrodę Poetycką Silesius a w 2024 Nagrodę Literacka Nike. Została też Honorową Obywatelką Biłgoraja i Wrocławia.
Poetka z uniwersytetu
Urszula Kozioł przez całe życie była związana ze swoją wrocławską Alma Mater. Już okresie polskiego października 1956 roku współredagowała tu pismo studentów i młodej inteligencji „Poglądy”. Na UWr napisała pracą magisterską o „Sztuce opowiadania Ludwika Sztyrmera” pod kierunkiem prof. Bogdana Zakrzewskiego. Jej mąż (od 1960 roku) tłumacz, pisarz i poeta Feliks Przybylak także ukończył studia na Uniwersytecie Wrocławskim i od 1986 roku pracował Instytucie Filologii Germańskiej, gdzie uzyskał habilitację i tytuł profesora nauk humanistycznych. Co ciekawe, w tym samym 2003 roku, gdy profesor Przybylak otrzymał Nagrodę Polskiego PEN Clubu, Urszula Kozioł została (jako szósta kobieta w dziejach uczelni) doktorem honoris causa Uniwersytetu Wrocławskiego.
Przypomnijmy co w laudacji na jej cześć mówił promotor nadania jej tego tytułu profesor Jacek Łukasiewicz, cytując także Martę Wykę w laudacji „Obywatelka miasta, uczennica uniwersytetu”:
„Pisząc – włącza się poetka do wielkiej rozmowy, toczącej się przez stulecia i pozwalającej wejść w samo centrum wartości chronionych przez naszą kulturę. Polską kulturę, kulturę europejską, kulturę ludzkości… W tej całości poetka bierze udział, ufa jej. Chce, aby i jej poezji jako części owej kultury ufano. (…) Jest też łączność intymna, z pojedynczym czytelnikiem, dla którego pisze się wiersz. (…)
I jeszcze Wrocław – miejsce zamieszkania, miejsce poezji i miejsce jej pracy. Tu studiowała i tutaj uczyła. Tu powstawała prawie całość jej dzieła. Tutaj w 1965 roku była dyrektorem Ośrodka Kultury i Sztuki, od 1971 aż do dziś współredaguje „Odrę”. Była prezeską Wrocławskiego Oddziału Związku Literatów Polskich. W stanie wojennym działała w arcybiskupim komitecie charytatywnym. Brała udział w tworzeniu Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Tu są mieszkania, o których pisała, w których mieszkała z mężem, profesorem Uniwersytetu Wrocławskiego, Feliksem Przybylakiem. Spędziła wiosny, jesienie, zimy i „lata w mieście”. Tym mieście. Tu napisała większość swych książek. Do tego Wrocławia zawsze powraca ze swych podróży w czasie i ze swych podróży w przestrzeni”
Słowo poetki
Urszula Kozioł po otrzymaniu tytułu w Auli Leopoldyńskiej wspominała swoje lata studenckie i wielu legendarnych wykładowców:
„Jestem głęboko i prawdziwie wzruszona przyznanym mi honorem i całą tą niezwykłą sytuacją – bo przecież nie co dzień zdarza się, żeby uniwersytety takim zaszczytem zechciały wieńczyć poetów (a co dopiero poetki!). Muszę się uszczypnąć, żeby sprawdzić, czy to mi się aby nie śni.
Co ja tu robię? Co mnie tu sprowadza? Myślę, że tym, co sprowadza mnie tutaj, jest słowo. Tak. To właśnie słowo wiodło mnie przez całe dziesięciolecia aż do tego miejsca, na którym stanęłam teraz w tej jakże pięknej dla mnie chwili, w tej jakże pięknej sali. Tę salę po raz pierwszy ujrzałam w 1950 roku, kiedy po zdaniu matury w liceum humanistycznym w Zamościu przez przypadek trafiłam na polonistyczne studia nie do Warszawy, jak zaplanowałam, tylko właśnie tutaj (…) We Wrocławiu dane mi było (obok kilku entuzjastów panującego systemu) znaleźć się pod opieką takich światłych przewodników po wiedzy dotyczącej tajników powstawania i recepcji dzieła literackiego jak profesor Tadeusz Mikulski i profesor Bogdan Zakrzewski, który nastał po nim. Przeto zachowuję ich we wdzięcznej pamięci.
W uchu brzmią mi także do dzisiaj natchnione wykłady doktora Stanisława Furmanika, czy profesora Władysława Floryana, który poza tym potrafił na egzaminie zaskoczyć delikwenta podchwytliwym pytaniem: a jaki kolor włosów miała baronowa de Nucingen w Ojcu Goriot? Nie zapomnę też głębokiego wrażenia, jakie wywarły na mnie wiersze wcześniej nieznanej mi Achmatowej często przytaczane na zajęciach – jakby na przekór panoszącemu się wokół schematyzmowi – przez profesora Trzynadlowskiego, który zdawał się przy tym mrugać do nas okiem, że tak oto wywiązuje się z wymogu czołobitności wobec „wielkiego brata” sięgając do wzorów literatury w jej szczytowych przejawach, bardzo zresztą źle widzianych – jak się potem okazało – przez oficjalną, radziecką propagandę. No, a profesor Bąk? Czy w czasie sesji nie warowało się pod drzwiami jego gabinetu opuszczanego z hukiem przez kolejnego nieszczęśnika, który oblał egzamin, żeby wypytać go: na czym się sypnąłeś? I zaraz potem z całą listą takich podchwytliwych „haków”, sideł pozakładanych przez profesora, czyż nie biegło się do – jakże nieodżałowanego, Bogdana Sicińskiego, późniejszego wykładowcy tutejszego Uniwersytetu i dziekana, a podówczas mego kolegi, który przewodniczył naszemu kilkuosobowemu zespołowi, dopytując: Bodziu, co to takiego „itacyzm”? (…) Skoro mowa o słowie – muszą wyznać, że jako dziecko dość długo byłam niemową, co niecierpliwiło moje najbliższe otoczenie. Otóż – jak wielokrotnie powtarzano w czasach mego dzieciństwa – pewnego razu, mimo usilnych nalegań, siostra odmówiła wygłoszenia przed gośćmi wierszyka, a wtedy, ku osłupieniu zebranych, ja zaczęłam go recytować. – Ona mówi! – wołano i dopatrywano się w tym jakiegoś znaku, że oto pierwsze wypowiedziane przeze mnie słowa były wierszem.”
Tekst Jacek Antczak, 21.07.2025 r.