Logo Uczelnia Badawcza
Logo Arqus
Logo Unii Europejskiej
kobieta w średnim wieku z krótkimi ciemnymi włosami, ubrana w ciemną, długa suknię i kolorowy szak, trzyma w rękach książkę
fot. Paweł Piotrowski

Płynna tożsamość, czyli Polacy w Ameryce

W jaki sposób polscy wynalazcy przyczynili się do sukcesu aliantów podczas II wojny światowej? Czy polska poezja interesowała amerykańskich robotników polskiego pochodzenia i dlaczego „impossible names” utrudniały integrację Polaków w Stanach Zjednoczonych? – o tym i o wielu innych interesujących kwestiach, dotyczących Polonii amerykańskiej, rozmawiamy z prof. dr. hab. Joanną Wojdon, autorką książki „Polish American History after 1939”, która ukazała się w wydawnictwie Routledge.

Monografia jest częścią trzytomowej serii po raz pierwszy w tak kompleksowy sposób przedstawiającej historię Polonii amerykańskiej – od początków jej obecności w USA aż po pierwszą dekadę XXI w.

Ewelina Kośmider: Czy udało się Pani tę mozaikę – jak Pani pisze o Polonii amerykańskiej – składającą się z kilku milionów różnych kamyków ułożyć w jakiś wzór?

Prof. dr hab. Joanna Wojdon, Instytut Historyczny UWr: Nie mnie to oceniać, zobaczymy co powiedzą czytelnicy i krytycy. Starałam się, by książka pokazała powojenny awans społeczny Polonii Amerykańskiej i jej ewolucję od grupy, która musi walczyć o swoje miejsce w społeczeństwie amerykańskim, do grupy, która generalnie rzecz biorąc jest zadowolona ze swojego statusu.

Na czym opierała się tożsamość Polonii amerykańskiej w latach 40., czy jej elementem był język?

W książce piszę, że ta tożsamość jest bardzo płynna i nie da się wyznaczyć jednego kanonu, na którym się opierała czy opiera. Może się ona manifestować w różny sposób w przypadku poszczególnych osób. Najczęściej jednak w przypadku tych, którzy wychowali się w USA, język nie jest jej tworzywem. Przeważająca większość amerykańskich dzieci, nie tylko w polskiej grupie etnicznej, posługuje się językiem angielskim w codziennej komunikacji – z rówieśnikami, rodzeństwem, a często również z rodzicami. Przy czym brak biegłości w posługiwaniu się polskim wcale nie oznacza, że osoby te nie czują związku z Polską. Badania pokazują, że Amerykanie polskiego pochodzenia np. lepiej niż inni wiedzą, kim był Chopin albo Kopernik, Kościuszko i Pułaski, gdzie leży Warszawa i czym są pierogi. Kuchnia jest ważnym wyznacznikiem tożsamości etnicznej, niezależnym od języka. Znajomość polskiego nie jest też wymagana, by kultywować zwyczaje świąteczne, takie jak Wigilia z opłatkiem czy wielkanocne święcenie pokarmów. Co więcej, psycholodzy twierdzą, że nawet jeśli ktoś nie jest świadomy swojego pochodzenia etnicznego, to w pewnych wzorach zachowań, podejściu do wychowywania dzieci, stosunku do osób starszych, sposobach radzenia sobie ze stresem, pochodzenie to się manifestuje. Osoba o polskim pochodzeniu podejdzie do takich spraw inaczej, niż na przykład Włoch. Związki z polskością mogą się także zmieniać w ciągu życia jednostki. Ktoś, kto urodził się jako Polak, w wyniku kolei życia może przybrać tożsamość amerykańską, ale znamy też przypadki osób, które odkryły swoje polskie korzenie dopiero jako dorośli. Impulsem do tego mogło być indywidualne doświadczenie albo pewna moda na etniczność, która zapanowała w latach 70. XX w., ale też na przykład takie wydarzenia, jak wybór papieża Polaka, czy czasy Solidarności. Wtedy bardzo wzrastała chęć identyfikacji z Polską i tworzył się pozytywny stereotyp Polonii, i odwrotnie, kiedy za Polskę – np. pod rządami komunistycznymi – trzeba się było wstydzić, to wtedy popularność polskiej tożsamości była mniejsza.

W latach 40. XX w. bardzo niewiele młodzieży polskiego pochodzenia kończyło dobre amerykańskie szkoły średnie, awans społeczny następował dosyć powoli w porównaniu na przykład z mniejszością włoską. Dlaczego tak się działo?

Trochę przeszkadzał negatywny stereotyp Polonii czy też trudne do wymówienia polskie nazwiska – impossible names, jak je nazywali Amerykanie. Ale swój udział miała tu także polska mentalność. Nasza grupa etniczna była często nastawiona na szybki zysk finansowy. Nie chciała inwestować w edukację. Nie wykazywała wielkiego szacunku dla wykształcenia. Zarówno od nowych imigrantów z Polski, jak i od polonijnych nastolatków oczekiwano, by jak najszybciej zaczęli pracować zarobkowo. Dopiero kiedy się okazało, że praca robotnika jest nie tyle gorzej płatna, co mniej stabilna: grozi bezrobociem lub przestojami, rodzice zaczęli namawiać dzieci, by się kształciły i nie szły w ich własne ślady. Jeśli zaś chodzi o imigrantów, Barbara Burstin pokazała, że zaraz po II wojnie światowej społeczność żydowska przez co najmniej kilka miesięcy udzielała wsparcia materialnego swoim nowym członkom, żeby nauczyli się języka, osiedli i dopiero wtedy szukali pracy zarobkowej zgodnej z kwalifikacjami. Natomiast grupa polska wymagała, by imigranci w ciągu kilku dni podjęli pracę, jakąkolwiek, nawet najgorszą, byle tylko jak najszybciej zacząć się samodzielnie utrzymywać. Zarówno wówczas, jak i w czasach PRL powszechnym zjawiskiem wśród świeżych przybyszów z Polski było to, że nawet osoby z wyższym wykształceniem wykonywały prace fizyczne, aby zarobić na życie.

Byli jednak Polacy, którzy osiągnęli w USA sukces?

Tak, i to już w XIX wieku. Na przykład Erazm Jerzmanowski, który oświetlił Nowy Jork i stał się jednym z najbogatszych Amerykanów, czy też Jan Smulski, który miał bank w Chicago.

Polaków ze znaczącymi osiągnięciami nie brakuje również w czasie II wojny światowej. W monografii wymienia Pani co najmniej kilku polskich naukowców, którzy przysłużyli się do sukcesu militarnego aliantów.

Tak, jak na przykład Tadeusz Sędzimir, który rozwijał technologie metalurgiczne. To on w wolnej Polsce zastąpił Lenina jako patron huty w Krakowie.

Mnie najbardziej zaskoczyło to, że pierwszy śmigłowiec dwuwirnikowy został wymyślony przez Polaka Franka Piaseckiego. Był jeszcze wyedukowany w Polsce Roman Szpur, który stworzył bombę niszczącą linie komunikacyjne, czy też Józef Konderla – twórca rozkładanego pasa startowego dla samolotów.

No i Walter Podbielniak, który wynalazł tzw. Kontaktor Podbielniaka, w skrócie POD, pozwalający szybciej i wydajniej produkować penicylinę, przez co udało się wyleczyć znacznie więcej rannych amerykańskich żołnierzy.

Czym żyła Polonia amerykańska u progu wybuchu II wojny światowej? Czy w ogóle obchodziło ją to, co się dzieje w Polsce, czy też była skupiona wyłącznie na swoim amerykańskim życiu codziennym?

Wydawało się, że żyła życiem amerykańskim. Wychodziła ze skutków wielkiego kryzysu, który mocno w nią uderzył, bo składała się w tamtym czasie w większości z robotników niewykwalifikowanych, którzy mogli zostać zwolnieni z dnia na dzień. Jednakże w momencie, kiedy wybuchła II wojna światowa, to, co działo się w Polsce, zaczęło na powrót integrować Polonię. Bardzo szybko zorganizowano pomoc humanitarną dla Polaków rozproszonych w wyniku wojny po całym świecie.

Pomoc charytatywna udzielona Polsce i Polakom w tamtym czasie była rzeczywiście ogromna, włączyła się w nią bardzo duża liczba różnego rodzaju organizacji polonijnych, jeśli jednak chodzi o polityczny potencjał Polonii amerykańskiej to wydaje się, że nie został on wykorzystany w sprawie polskiej. Dlaczego tak się stało?

Do oceny wykorzystania potencjału Polonii – w różnych sprawach, nie tylko lobbyingu politycznego podczas II wojny światowej – można stosować dwa podejścia: albo oceniać według marzeń i oczekiwań, sprawdzając, czego zabrakło, by się spełniły; albo za punkt odniesienia przyjmować bezczynność i do niej porównywać realne osiągnięcia. Podczas II wojny światowej za duży sukces Polonii można uznać przyjęcie delegacji Kongresu Polonii Amerykańskiej przez prezydenta Roosevelta w Białym Domu, a za porażkę – fakt, że Polonia nie zdołała zmienić decyzji prezydenta w sprawach polskich. Pytanie brzmi, czy grupy etniczne w ogóle mogły mieć wpływ na amerykańską politykę zagraniczną, a zatem – czy nawet lepiej zorganizowany lobbing Polonii coś by zmienił.

Polonia została potraktowana bardzo instrumentalnie przed wyborami prezydenckimi w 1944 roku. Roosevelt i jego otoczenie próbowało jak najdłużej trzymać przed nią w tajemnicy wyniki konferencji w Teheranie, licząc na głosy polskich Amerykanów.

Tak, Rooseveltowi udało się nie stracić poparcia Polonii, a bardzo się tego obawiał. Rodzi się pytanie, czy gdyby Polonia dowiedziała się o ustaleniach z Teheranu, to faktycznie by na niego nie głosowała. Być może kluczowe znaczenie i tak miały kwestie społeczne, takie jak polityka New Deal.

A jakie wyzwania stanęły przed tzw. „nową emigracją” – tą z czasów II wojny światowej i powojenną – w zakresie integracji ze „starą” Polonią i ze społeczeństwem amerykańskim? Pisze Pani o konflikcie pomiędzy obiema grupami Polonii.

Kilka rzeczy się tutaj nawarstwia. Po pierwsze, większość powojennej emigracji całkiem nieźle się zintegrowała i ze społeczeństwem amerykańskim, i ze „starą” Polonią. Problemy z integracją miały elity, będące w mniejszości, ale występujące publicznie, a więc nadające ton narracji, która trafiła też do opracowań historycznych. Przebijają w niej przede wszystkim różnice klasowe. Trzon tzw. „starej” Polonii stanowiła emigracja wiejska z przełomu XIX i XX w., która w Stanach Zjednoczonych zasiliła głównie warstwy robotników w miastach. Emigracja powojenna była natomiast bardziej zróżnicowana socjologicznie. Na początku wojny tworzyli ją głównie naukowcy, politycy i inni ludzie elit, czyli osoby, które miały wystarczający kapitał społeczny i finansowy, żeby się w tamtym momencie do USA dostać. Później emigracja zaczęła mieć charakter bardziej masowy, ale i tak były to osoby przeciętnie lepiej wykształcone, a do tego noszące w sobie dziedzictwo II RP. Tymczasem „stara Polonia” była dużo bardziej zamerykanizowana, a więc np. nie posługiwała się językiem polskim, albo posługiwała się nim słabo, wzbudzając śmiech wśród „nowej emigracji”. Ku rozczarowaniu imigranckich elit, zarówno z powodu różnic językowych, jak i klasowych, polonijni robotnicy nie byli zainteresowani poezją nowych polskich imigrantów. Nie dzielili ich wojennych traum i nie uznawali doświadczeń wojennych czy wykształcenia jako powodów do specjalnego traktowania, a tym bardziej jako mandatu upoważniającego „nowych”, by występowali w imieniu Polski. „Stara Polonia” uważała też, że nie jest „nowym” niczego winna. Sugerowała wręcz, że powinni wziąć się do roboty i zacząć sami budować swoje amerykańskie życie.

Jak zmieniała się Polonia amerykańska w latach 50?

Polonia w tym czasie ulegała takim samym procesom, jak ogół społeczeństwa amerykańskiego. Zaczęło się od tego, że weterani wojenni mogli dostać bardzo nisko oprocentowane kredyty na studia. Edukacja powodowała wzrost poziomu zamożności i statusu życiowego, co powoli przekładało się na zmianę mentalności. Polonia na równi z innymi Amerykanami włączała się w kulturę masową i masową konsumpcję. Związana z tymi przemianami zwiększona mobilność powodowała natomiast erozję dotychczasowych dzielnic polonijnych w miastach przemysłowych. Ale ileż wygodniej i przyjemniej mieszkało się w domkach na przedmieściach!

Czy Polonia amerykańska miała wpływ na przemiany demokratyczne w Polsce i czy inspiracją do przemian byli emigranci powojenni?

Inspiracją ideową raczej nie. Dość konsekwentnie trzymano się zasady, że o działaniach w Polsce decydują Polacy, natomiast Polonia może je wspierać finansowo, czy też prowadząc lobbing, ale nie poprzez tworzenie programów czy planów działania. Natomiast wsparcie finansowe i logistyczne Polonii dla różnych polskich przedsięwzięć politycznych czy kulturalnych, zarówno w kraju, jak i na emigracji, było znaczne. Miliony dolarów przekazano w ramach zorganizowanej pomocy charytatywnej w latach 80-tych XX w., a także kanałami najzupełniej prywatnymi – w postaci paczek, czy banknotów dolarowych wkładanych do listów. Wsparcie Polonii trafiało do odbiorców indywidualnych, ale także organizacji, takich jak np. Solidarność, czy inne grupy opozycyjne, na przykład ROPCiO, KPN, Solidarności Walczącej, które miały swoje kontakty w Stanach Zjednoczonych. Biorąc dodatkowo pod uwagę stosunek złotówki do dolara, nawet niewielkie nominalnie kwoty pieniężne stanowiły dla nich spory zastrzyk finansowy.

A w jaki sposób Polonia manifestuje swoją tożsamość dzisiaj?

Obchodzone są polskie święta, np. w Chicago parada z okazji 3 maja, w której sama dwukrotnie uczestniczyłam. Całe centrum Chicago jest wtedy biało-czerwone. Październik to Miesiąc Dziedzictwa Polskiego. W różnych większych i mniejszych ośrodkach polonijnych organizowane są wówczas Dni Polskie z prelekcjami, pokazami filmowymi, spotkaniami, piknikami, paradami – z największą, Paradą Pułaskiego w Nowym Jorku. Również w innych terminach urządzane są mniej i bardziej huczne polonijne imprezy, np. Polish Fest w Milwaukee, czy Dyngus Day w Buffalo, które ogłosiło się światową stolicą Dyngusa. Z bardziej trwałych form, funkcjonują polskie kluby studenckie, rozwijają się studia z zakresu polskiej literatury czy kultury. Niektóre są współfinansowane przez podmioty z Polski, inne wyłącznie przez Amerykanów polskiego pochodzenia, którzy odnieśli sukces i tworzą fundacje, by te studia utrzymać. Polonia dba też o upamiętnianie swojego wkładu w amerykańską historię i amerykańskie dziedzictwo – w postaci np. pomników, tablic pamiątkowych, nazw miejscowości czy ulic. Notabene, tej działalności chcę się bliżej przyjrzeć w ramach nowych badań, pod roboczym hasłem diasporic public history. Wydaje mi się, że polska grupa etniczna w USA nie ma dziś żadnych kompleksów ani też szczególnych „obowiązków polskich”. Polskie korzenie mogą natomiast być dla niej przedmiotem dumy i radości, a ich manifestowanie jest wolnym wyborem.

Projekt „Zintegrowany Program Rozwoju Uniwersytetu Wrocławskiego 2018-2022” współfinansowany ze środków Unii Europejskiej z Europejskiego Funduszu Społecznego

logo Fundusze Europejskie
flaga Rzeczypospolitej Polski
logo Unii Europejskiej - europejski fundusz społeczny
NEWSLETTER
E-mail
Ułatwienia dostępu