
Prosto z Teksasu o wizycie prezydenta i premiera w Waszyngtonie
Krótka wspólna wizyta prezydenta Andrzeja Dudy i premiera Donalda Tuska na zaproszenie prezydenta Joe Bidena w Waszyngtonie wzbudzała w Polsce sporo emocji. Poprosiliśmy prof. Annę Pacześniak z Instytutu Studiów Europejskich UWr, która przebywa na stażu badawczym w University of Houston (w ramach programu IDUB) o skomentowanie tego wydarzenia.
– Jedni byli ciekawi, czy 12 marca będzie widać, jak wiele dzieli obu polskich polityków (nie było widać), inni zastanawiali się, jakie Polska odniesie korzyści z tej wizyty (są konkrety i ogólne zapewnienia gwarancji sojuszniczych), byli też tacy, którzy spekulowali, co takiego ustalono za zamkniętymi drzwiami (jasne, że nie wiadomo) – komentuje prof. Anna Pacześniak.
Od trzech miesięcy przebywa na stażu badawczym w University of Houston (w ramach programu IDUB), więc na miejscu ma doskonałą okazję obserwować amerykańskie reakcje i zainteresowanie wizytą polskich VIP-ów. Poprosiliśmy panią Profesor o komentarz, choć wiemy, że łatwe to nie było, bo Houston od Waszyngtonu dzieli prawie 2300 km. – Czyli niemal tyle co Wrocław od Madrytu czy Stambułu – śmieje się Pani profesor. – Ale nie w dystansie geograficznym tkwi problem. Poza waszyngtońską bańką, a Teksas zdecydowanie się w niej nie mieści, wizyta polskich polityków pozostała niezauważona nie tylko dla opinii publicznej, ale również medialnie.
Prof. Anna Pacześniak: – W Polsce każda wizyta prezydenta Stanów Zjednoczonych (który jest równocześnie szefem rządu, więc nie mamy co wyglądać przyjazdu „premiera USA”) to ogromne wydarzenie i to na wielu poziomach. I nie wynika to tylko z tego, że największa telewizja prywatna jest w rękach amerykańskich właścicieli. Kiedy miesiąc po wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie Joe Biden przyjechał do Polski, traktowaliśmy tę wizytę jako symbol naszego bezpieczeństwa i …. patrzyliśmy, jak w bazie wojsk amerykańskich radzi sobie z przełknięciem pikantnej pizzy. Niezależnie od naszych politycznych sympatii i antypatii i abstrahując od telewizji, którą oglądaliśmy. Kiedy w lipcu 2017 r. prezydent Donald Trump przejeżdżał przez Warszawę, na trasie oklaskiwały go tłumy, a kiedy komplementował Polaków mówiąc, że „historia Polski to historia ludzi, którzy nigdy nie utracili nadziei, których nie udało się złamać i nigdy nie zapomnieli kim są”, przekaz ten powtarzały wszystkie polskie redakcje. Emocje towarzyszyły także wizycie Baracka Obamy, który 4 czerwca 2014 r. był najważniejszym gościem oficjalnych uroczystości związanych z 25 rocznicą częściowo wolnych wyborów i zgromadził tłumy na warszawskim placu Zamkowym.
Jednym z celów wizyty prezydenta Dudy i premiera Tuska 12 marca było uzyskanie potwierdzenia gwarancji bezpieczeństwa, zwłaszcza w kontekście wcześniejszych słów pretendenta do prezydentury Donalda Trumpa na temat Władimira Putina i wojny w Ukrainie. – Zapewnienia Białego Domu wybrzmiały odpowiednio i uspokajająco, cel został więc osiągnięty. Jednak dla amerykańskiej opinii publicznej wojna w Ukrainie przestała być gorącym tematem już jakiś czas temu, co po części tłumaczy, dlaczego wizyta polskich polityków nie rezonuje w tutejszych mediach. Republikanie na kampanijne sztandary wynoszą kryzys migracyjny, a bariera na granicy teksańsko-meksykańskiej to, zwłaszcza na południu, temat numer jeden. Demokraci z kolei straszą konsekwencjami powrotu do Białego Domu Donalda Trumpa i mocno podkreślają jego zamach na prawo do legalnej aborcji, a nawet dostępność do procedury in vitro. Wojna w Europie nie rozpala już emocji, choć na poziomie racjonalnym agresywna polityka Putina wzbudza sprzeciw obywateli po obu stronach amerykańskiego sporu – podkreśla prof. Anna Pacześniak, Instytut Studiów Europejskich UWr.
Oprac. Katarzyna Górowicz-Maćkiewicz