Logo Uczelnia Badawcza
Logo Arqus
Logo Unii Europejskiej
mężczyzna w średnim wieku z brodą, w okularach, ze starożytnym obrazem w ręce, ubrany w granatową marynarkę, koszulę i krawat, stoi na tle drzewa przystrojonego bombkami
dr Paweł Wróblewski z Iwerską Ikoną Matki Bożej z Athos, fot. Dominika Hull-Bruska

Przeżyjmy Boże Narodzenie filozoficznie!

Czy człowiek potrzebuje misterium? Na  czym polega Boże Narodzenie i jak odnaleźć jego sens w czasach nadmiaru? Z okazji Świąt Bożego Narodzenia rozmawiamy z dr. Pawłem Wróblewskim – filozofem religii, badaczem kultury wczesnochrześcijańskiej, kierującym działalnością Instytutu Filozofii UWr oraz Pracowni Badań Prognostycznych nad Przemianami Religijnymi.

– E.K.: Czy chrześcijanie pierwszych wieków przywiązywali wagę do wspominania, czy też upamiętniania narodzin Jezusa w jakikolwiek sposób? Na pewno upamiętniali jego śmierć, a jak było z narodzinami?

– Dr Paweł Wróblewski: Ścisły kalendarz liturgiczny zaczyna się tworzyć, jak mówią źródła, dopiero w IV wieku. Wszystkie dogmaty mają swoją hierarchię. Pierwszą prawdą wiary dla chrześcijan jest Zmartwychwstanie, czyli Pascha, a jednolite kryteria wyznaczania daty tego święta ustalono dopiero w 325 roku w Nicei, dwanaście lat od nadania chrześcijaństwu osobowości prawnej w cesarstwie rzymskim. Boże Narodzenie nie mogło funkcjonować wtedy jako powszechne święto. Ważne jednak, że na I Soborze Nicejskim uznano za standard wiary zstąpienie, ucieleśnienie i uczłowieczenie Bożego Słowa. Można powiedzieć, że jest to pierwsza definicja Narodzenia Pańskiego, której pełen sens, po wielu gorących sporach, zawiera się dopiero w wykładni chalcedońskich Ojców soborowych z 451 roku, dotyczącej relacji między naturą boską i naturą ludzką w Chrystusie. Trzeba podkreślić, że życie pierwszych chrześcijan koncentrowało się na rytach inicjacyjnych, czyli na chrzcie, bierzmowaniu i Eucharystii, które kumulowały w sobie wszystkie istotne dla wyznawców treści. Zachowane źródła liturgiczne budują pewne analogie między Paschą i narodzinami Jezusa. Niemniej jednak Boże Narodzenie jako samodzielne święto wyodrębniło się z obchodów chrztu Chrystusa, czyli z Objawienia Pańskiego.

– Czy nadanie znaczenia Bożemu Narodzeniu i ustalenie daty tego święta na 25 grudnia nie było podyktowane w znacznym stopniu względami praktycznymi i chęcią odsunięcia na dalszy plan obrzędów związanych z kultem solarnym? Zdaje się, że  historycy nie potrafią rozstrzygnąć, czy Jezus narodził się 25 grudnia.

– Zajmując się recepcją filozofii w kontekście wczesnochrześcijańskim wiem, że kultura pogańska ma w jakimś zakresie charakter stanowiący dla samego chrześcijaństwa. Problem polega na tym, że nie da się wykazać, co było pierwsze: czy tak naprawdę chrześcijaństwo próbowało zbudować konkurencję dla Sol Invictus, czy też Sol Invictus, jako rzymskie święto pogańskie, powstało jako odpowiedź dla wzrastającego chrześcijaństwa. Testimonia historyczne nie pozwalają na ujednoznacznienie odpowiedzi. Nie rozstrzygniemy również o dokładnej dacie narodzin Jezusa.  Wydaje mi się, że można wskazać tutaj na pewną równoległość między wyznaczaniem daty Wielkanocy a Narodzenia Pańskiego: proszę zauważyć, że w obu przypadkach mamy również do czynienia z kryteriami opartymi na astronomii. Orientacja czasowa w starożytności nabywana była właśnie poprzez tego typu naturalne odniesienia, jak spektakularne układy na niebie. Nikt nie nosił zegarka. Dzięki takiemu podejściu chrześcijanie mogli świętować pewne ważne wydarzenia liturgiczne w zbliżonym czasie – wystarczyło spojrzeć na niebo.

Wydaje mi się, że praktyka związana z budowaniem wspólnotowości w chrześcijaństwie była pierwszym kryterium, bardziej istotnym aniżeli precyzja, w jakim historycznym dniu urodził się Jezus z Nazaretu. Chrześcijaństwo jest arcypraktyczne. Nie próbowałbym nawet naddawać żadnej teorii do tego, bo jest to wbrew Bożemu Narodzeniu, wbrew prostocie tego święta i jego wielkiej wymowności.

Przygotowując się do naszego spotkania zastanawiałem się, jak streścić ten symboliczny wymiar i stwierdziłem, że nie słowo jest proporcjonalne do wagi tego wydarzenia, a cisza. Cisza Bożego Narodzenia przerywana płaczem dziecka jest bardziej wymowna aniżeli kunsztowność spekulacji teologicznej, czy filozoficznej. Chrześcijanie zdali sobie sprawę z tego, że Narodzenie Pańskie jest punktem zwrotnym w historii. Nie tylko w historii zbawienia, ale w historii stworzenia świata. I to punktem, który jednocześnie tę historię przekracza z uwagi na to, że ten, który narodził się w Betlejem, tak naprawdę spina wszystkie komponenty czasoprzestrzeni, czyli przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.

Ten przełom polega na próbie zbudowania definicji, kim jest człowiek w relacji do siebie samego i czy ta relacja jest wystarczająca do tworzenia komfortu egzystencjalnego. Chrześcijaństwo próbuje określić maksymalną bliskość natury boskiej i natury ludzkiej albo, mówiąc inaczej, zdefiniować sposób, w jaki człowiek, nie przestając być sobą, może uczestniczyć w naturze Boga, a jednocześnie, jak Bóg, nie przestając być sobą, może uczestniczyć w naturze człowieka. Ani Platon, ani Arystoteles nie przynieśli dostatecznych odpowiedzi na symboliczne pytanie „dlaczego?” rozciągane we wszystkich możliwych wymiarach. W związku z tym filozofia skapitulowała, zrezygnowała z czasem z chęci budowania swojej relacji z teologią. Jednak z drugiej strony można powiedzieć, że to Bóg w koncepcji chrześcijańskiej nie przestał szukać człowieka i wydarzyło się coś tak bardzo przełomowego. Uważam, że Boże Narodzenie jest pozytywnym wypełnieniem się bardzo trudnych słów, które noszą balast pierwotnie demoniczny: Będziecie jak bogowie (Rdz 3, 5). Jest to obietnica węża wyrażająca niedoścignione pragnienie ludzkości, które prowadzi cały rodzaj do upadku, do degradacji natury, do metafizycznej samotności i niezgodności z sobą samym. I tu wybrzmiewają pewne nastroje funeralne: ze śmiercią spotyka się człowiek również w kontekście identyfikacji znaczenia Bożego Narodzenia, ponieważ na wczesnej ikonografii można bardzo często zobaczyć Dzieciątko usytuowane w żłobie stylizowanym na sacrilegium, czyli miejsce przygotowane do pochówku. To symbol połączenia narodzin ze śmiercią, wskazujący na pewien ludzki balans, który Nowonarodzony musi pokonać przez Zmartwychwstanie po to, aby za nim mógł spokojniej podążać każdy człowiek. Będziecie jak bogowie – ta demoniczna obietnica w jedności z tym, co przynosi Chrystus, staje się komponentem zbawienia w chrześcijaństwie.

Na czym polega Boże Narodzenie jeszcze? W  zasadzie na tym, że Bóg chciał być tak bardzo blisko człowieka z miłości do niego, że – jak czytamy w antycznym wyznaniu wiary – dosłownie uczłowieczył się i te święta są pewnym zaproszeniem do zrodzenia Boga w sobie. Coma to wspólnego z filozofią? Myślę, że jest punktem genetycznym dla filozofii w ogóle. Arystoteles, mówił że „ze zdziwienia ludzie (…) zwykli filozofować” (Metafizyka 982b). W tekście oryginalnym mamy użyty termin to thaumadzein, a tonie tylko zdziwienie, to cudowność, coś nadzwyczajnego. Filozofia rozpoczyna się tam, gdzie kończy się pewien standardowy wzorzec odniesienia do samego siebie i świata, czyli przekraczanie własnej natury, by być bardziej, lepiej, dojrzalej. Można powiedzieć, że w tym sensie Narodzenie Pańskie jest również punktem narodzin filozofii.

Myślę, że należy odczarować Boże Narodzenie i pokazać, że ma wartość szerszą, nawet nie tylko chrześcijańską.

–  Chciałam zapytać Pana o to, jak zmienił się charakter świąt Bożego Narodzenia w ostatnich dekadach, ale doszłam do wniosku, że to dość banalne pytanie i odpowiedź jest oczywista: tracą wymiar religijny, są coraz bardziej laickie. Zapytam zatem Pana jako filozofa, czy obchodzenie Świąt Bożego Narodzenia ma dzisiaj sens? Jaki sens może mieć dla osób niewierzących?

– Czyli mówi Pani o Bożym Narodzeniu bez właściwej treści? Te trendy wcale nie są specjalnie nowe. Czasami nam się wydaje, że wrażliwość religijna narusza komfort osób niewierzących…

– Tak, tak.

W związku z tym może byłoby dobrze, gdyby tego człowieczka, który urodził się w Betlejem, poddać jakiejś klauzuli niejawności, anonimizacji, a nawet uznać za zagrożenie publiczne? Może nie warto o tym wcale mówić, więc trzeba przemilczeć? Może nawet kwestie religijne są na tyle konfliktogenne, że nie powinniśmy nimi specjalnie się dzielić, a zachować w naszej prywatności? Uważam, że jest to błędne założenie z uwagi na to, że autentyczne postawy tolerancji wymagają konfrontacji z tym, co nam osobiście nie odpowiada; wymagają umiejętności spojrzenia poprzez „inne” oczy na świat i wyciągania z tego zawsze pozytywnych wniosków. Chyba tego w ogóle uczy filozofia. Zatem nawet jeżeli nie chcemy przeżyć Świąt Bożego Narodzenia teologicznie, przeżyjmy je filozoficznie. Nauczmy się tworzyć atmosferę wzajemnego szacunku we wspólnocie, która opiera się na zrozumieniu inności.

Swego czasu zainspirował mnie tekst „Der eigene Gott” („Własny Bóg”) znanego socjologa Urlicha Becka, opublikowany w 2008 roku. Beck wskazuje, że w zasadzie formuły religijne podlegają deinstytucjonalizacji, czyli w konsekwencji tego również definicjom niestandardowym – coraz bardziej indywidualnym, coraz mniej wspólnotowym. Religijność jednak z całą pewnością jest pewną prymarną potrzebą, nawet jeżeli nie jest teologią. W związku z tym Boże Narodzenie powinno w czasach ateizmu zwrócić uwagę na to, że w erze globalizacji narody, kultury i religie zaczynają w sposób nieprzewidywalny dzielić wspólną teraźniejszość. Sprawia to jednocześnie, że przyszłość tak rozumianego społeczeństwa narażona jest na ryzyko niebezpieczeństwa, które zagraża wszystkim. Beck twierdzi, że musimy włączyć do naszego świata wykluczonych, aby przetrwać, ponieważ tam, gdzie wykluczenie, tam pojawia się przemoc, fundamentalizm, wojny. Boże Narodzenie może być naszym wspólnym świadectwem pewnej dojrzałości polegającej na powstrzymywaniu się od demonizowania religii, także w jej indywidualnej ekspresji.

Indywidualizacja umożliwia praktykowanie pokojowego współistnienia prawd, które są absolutne, czyli pokazuje, że potrzeba nam pewnych stymulacji do wspólnego zagospodarowywania przestrzeni egzystencjalnej, w której istnieją różne tradycje. I nie chodzi absolutnie o wymuszony dialog międzyreligijny, ekumenizm, czy synkretyzm. Chodzi o to, by każdy z nas w tej zróżnicowanej przestrzeni był sobą.

Warto spoglądać szerzej na Boże Narodzenie, zwłaszcza w przestrzeni uniwersyteckiej, która jest bardzo zróżnicowana. Tak, żeby nikt nie czuł się wykluczony, żeby każdy mógł zamanifestować to, kim jest.

– To dobre podejście. Trudno zamknąć swoje przekonania religijne w sferze prywatnej.

– Od razu powiem, jakie są konsekwencje, bo te koncepcje już funkcjonowały, głównie w tradycji frankofońskiej. To jest dziedzictwo rewolucji francuskiej: ścinano głowy. Natomiast oczywiście później wskazywano, że religia powinna być w jakimś sensie wpisana w strategię polityki państwa. Państwo przejęło kontrolę nad podmiotami religijnymi, jednocześnie spychając prywatną religijność na margines. Nieobecność tych komponentów indywidualnych, a indywidualność w każdej religii buduje się we wspólnocie, spowodowała, że powstały bardzo duże „marginesy” tożsamościowe. Okazało się, że państwo pozbyło się pewnych właściwych interakcji z bardzo istotną częścią komponentów religijnych, próbując zbudować relacje tylko i wyłącznie w oparciu o obszary wspólne dla wszystkich religii. Promowano na przykład hasło „wszyscy jesteśmy dziećmi jednego Boga”, próbując w ten sposób nawiązać do podłoża monoteistycznego judaizmu, chrześcijaństwa i islamu. Niemniej jednak koncepcja Boga w tych trzech religiach jest zróżnicowana i jeżeli przestaniemy o niej mówić, przestajemy być autentyczni w międzywyznaniowych i społecznych relacjach. Jednocześnie wydaje nam się, że nie powinniśmy manifestować swojej tożsamości, skoro nie jest ona akceptowana. To tworzy dużą podatność na tworzenie wzajemnych stereotypów. Poprawność polityczna pozwala nam zaś na komunikację w bardzo ograniczonym zakresie. Zwycięża brak edukacji o odrębnych tradycjach religijnych i strach przed innością. Tymczasem okazuje się, że kiedy poznajemy ludzi, którzy autentycznie dzielą się sobą w kontekście tradycji religijnej, wówczas okazuje się, że nasze wrażenia są podobne, są w wielu zakresach po prostu egzystencjalnie takie same.

– Czy życzenia Wesołych Świąt Bożego Narodzenia mogą obrażać osoby niewierzące? Czy powinniśmy ich unikać w przestrzeni publicznej?

– Przyznam szczerze, że osobiście jestem za zdrowo rozumianą neutralizacją przestrzeni publicznej z kontekstu religijnego. Nie dlatego, że jestem przeciwko symbolom religijnym, ale właśnie dlatego, że uważam, iż zbyt silna ich ekspozycja w przestrzeni niededykowanej tej symbolice przynosi skutki odwrotne od zamierzonych. Jeżeli zatem w przestrzeni publicznej znajduje się jakieś sacrum, przestaje być sobą – zostaje sprofanowane, ponieważ nie znajduje właściwych odbiorców. Natomiast uważam, że państwo powinno w sposób szczególny dbać o ochronę przestrzeni sakralnej różnych tradycji i w tym sensie rozwijać wolność religijną, opartą o mandat związany z podstawowymi prawami konstytucyjnymi, takimi jak wolność słowa i wyznania.

Wydaje mi się, że w Polsce brak nam jeszcze społecznej dojrzałości do neutralizowania tej przestrzeni publicznej, która ma na celu ochronę wolności religijnej, a nie naruszenie prawa do niej.

– Mieszkając jakiś czas w Czechach, gdzie mój syn chodził do przedszkola, uczestniczyłam w bożonarodzeniowej procesji, która przypominała procesję liturgiczną, a polegała na tym, że z przedszkola wyruszył orszak dzieci z lampionami, okrążył to przedszkole tak jak okrąża się kościół i procesja skończyła się przy choince, którą rytualnie zapalono. Dlaczego, choć kultura się zmienia, w zsekularyzowanym społeczeństwie wciąż ważna jest rytualność?

– Istniały różne drastyczne formy walki z religijnością, ale okazywało się, że potrzeba pewnej ceremonializacji życia społecznego jest bardzo wysoka. Również filozofia, próbując wyjść ze sfery mitu do logosu, czyli do pełnej racjonalizacji, do odniesień czysto empirycznych, do uprawomocnienia tylko tego, co da się zmierzyć i zważyć, ostatecznie przyjmuje w swoim dyskursie pewne komponenty nieempiryczne, a często nawet irracjonalne. W czasach stalinowskich, nawet jeżeli pozbyto się świętego Mikołaja, jego miejsce zajął Dziadek Mróz. Świadczy to o tym, że człowiek potrzebuje misterium i ta potrzeba ma charakter po prostu antropologiczny, choć manifestujący się różnorodnie w odmiennym czasie i przestrzeni. Podobnie jak inne historyczne formy polemik z religijnością również przybierały charakter kultu, np. rewolucja francuska – świątynie rozumu. Nawet w postmodernizmie, który próbuje mocować się z klasycznymi metanarracjami, Jacques Derrida przyjmuje nadrzędność języka, przypisując mu charakter sakralny. Mamy tu do czynienia z wymiarem sacrum, który wydaje się często naruszać wymiar tradycji religijnej, tworząc de facto nowy jej wymiar. Religia, nawet jeżeli nie ma już dziś pewnej tradycyjnej treści, opiera się na kumulacji postaw, które mają charakter kulturogenny, przynoszą pozytywne społecznie skutki. Nawet jeżeli mamy pełną makdonaldyzację Bożego Narodzenia, czyli jest to narodzenie, ale nie wiadomo dokładnie czyje, to mimo wszystko oczekujemy, że coś nadzwyczajnego w naszym życiu się wydarzy, nastąpi jakaś pozytywna przemiana. Mało tego, życzymy tego samego innym. Na tym więc polega magia każdych świąt Bożego Narodzenia, nawet jeżeli Bóg nie rodzi się w Betlejem.

– A jak przeżyć filozoficznie Boże Narodzenie?  Jak odnaleźć tę ciszę, aby  usłyszeć krzyk dziecka? Bardzo mnie uderzyła ta Pana myśl, bo dzisiaj niezwykle trudno tę ciszę odnaleźć.

– Trudno, z uwagi na to, że w czasach, w których mass media przejęły rolę komunikacji interpersonalnej, niełatwo usłyszeć siebie. Słowo jako narzędzie komunikacji stało się towarem handlowym, wzmacniającym negatywne efekty konsumpcjonizmu.

Kiedy na poziomie płytkiej komunikacji używamy tych samych pojęć, potrafimy się zachwycać tym, że tworzymy pewną wspólnotę sensu. Ale kiedy odnosimy się już do bardziej szczegółowych definicji pojęć krążących w obiegu społecznym, okazuje się, że to doświadczenie jest bardzo indywidualne, unikalne, kontekstualne, czasem nawet niekomunikowalne. Filozof zdobywa pewną odporność na przemiany związane m.in. z transformacją kultury współczesnej. Obserwuje ją, bada z pewnym dystansem. Szuka antropologicznego fundamentu ponad wielością, która dociera do nas z zewnątrz. Co odkrywamy? Coś, czego bardzo nie lubimy, często odzierając się z szat cesarza. To prostota definicji samego siebie i ta nagość często nam nie odpowiada.

Na czym jeszcze mogłoby polegać filozoficzne przeżycie Bożego Narodzenia? Na dowartościowaniu braku, który jest często czymś szlachetniejszym niż nadmiar. Nadmiar sprawia, że nie potrafimy przedrzeć się przez wszystkie te treści, które są wokół nas i nie potrafimy żyć w zgodzie sami z sobą. Często potrzebny jest taki redukcyjny krzyk. Czasem jest to terapia szokowa, która pozwala nam wejrzeć we własną naturę taką, jaką ona jest.  Boże Narodzenie w takim filozoficznym znaczeniu polegałoby więc na akceptacji samego siebie, na próbie identyfikacji własnych braków.

Sporo jest kazusów, o których w kontekście tych świąt można rozmawiać. Czy Boże Narodzenie nas, filozofów, przeraża? Chyba nie. Nawet przecież przychodzimy na różne spotkania bożonarodzeniowe, łamiemy się opłatkiem i ulegamy przeświadczeniu o potencjalnie pozytywnej sprawczości tego zwyczaju.

– A samotność w Boże Narodzenie nas nie przeraża? Wydaje mi się, że szczególnie w czasie akurat tych świąt bardzo ważne jest, aby nikt nie był sam i o to dbamy.

– To jest bardzo skomplikowana rzecz, ponieważ Boży Logos, ucieleśniając się, stworzył z człowiekiem najdoskonalszą formę wspólnoty. Ci więc, którzy wydają się nam samotni w świecie, mając wspólnotę z Bogiem cieszą się najlepszą formą wspólnotowości, zwaną górnolotnie w teologii świętością. Każdy święty dzieli się z innymi ludźmi tą formą wspólnotowości, pokazując, że ona jest konstytutywna dla bycia człowiekiem. A samotność filozoficzna? Bywa samotnością destrukcyjną: gdy króluje ludzki rozum, udając że emocje go nie dotyczą. A tak naprawdę często, gdy zakładamy, że pewne rzeczy nie są realne, one jeszcze bardziej na nas oddziałują. Jest to samotność filozofów, na których piętno wywiera ich własny egoizm. Święta Bożego Narodzenia są tego przeciwieństwem – ukazują, jak wyjść poza strefę pozornego komfortu i dzielić się swoim człowieczeństwem u jego ontycznych fundamentów. Jest to także pewien prototyp związany z człowiekiem jako mikrotheos, czyli „pomniejszym bogiem”, odwzorowującym na zewnątrz własny mikrokosmos. Jeżeli zatem mamy pewne umiejętności introspekcyjne i odkryjemy w sobie coś boskiego, wówczas będziemy potrafili spoglądać na otaczającą nas rzeczywistość zgodnie ze stanem harmonii, jaki odkryjemy w sobie. Jeżeli odkryjemy w sobie pokój – pokojem będziemy się dzielili i będziemy w innych widzieć prawdę, piękno i dobro.

– Bardzo dziękuję za rozmowę.

Data publikacji: 20.12.2024 r.
Dodane przez: E.K.

Projekt „Zintegrowany Program Rozwoju Uniwersytetu Wrocławskiego 2018-2022” współfinansowany ze środków Unii Europejskiej z Europejskiego Funduszu Społecznego

NEWSLETTER
E-mail