
foto: archiwum prywatne
Tradycje kolędowania ludowego – rozmowa z prof. Zbigniewem J. Przerembskim
Chociaż święta Bożego Narodzenia dobiegły już końca, znajdujemy się nadal w okresie kolędowania. Jak mówi prof. Zbigniew J. Przerembski: „Słowa: kolęda i kolędowanie mają w naszym kraju różne znaczenia, związane z religią chrześcijańską czy kulturą ludową – to pieśń, dar, bożonarodzeniowa wizyta duszpasterza w domach parafian, rytuały obrzędowości cyklu kalendarza (dorocznego).” Współczesne kolędowanie przy świątecznym stole zdecydowanie różni się od kolędowania ludowego sprzed kilkuset lat, a jego tradycje sięgają korzeniami czasów pogańskich.
Jakie zwyczaje i tradycje muzyczne wykształciły się w kulturze ludowej na przestrzeni wieków? Kiedy i jak długo trwało kolędowanie? W jaki sposób kolędnicy składali życzenia domownikom? Co czynili ludzie, żeby przeciwstawić się diabłom, czartom i innym złym duchom? Czym są antymuzyka i antyinstrumenty w tradycji kulturowej ziem polskich? Zapraszamy do zapoznania się z rozmową z prof. Zbigniewem J. Przerembskim z Instytutu Muzykologii Uniwersytetu Wrocławskiego.
Maria Kozan: Jak wyglądało kolędowanie w polskich wsiach na przełomie XIX/XX wieku?
Prof. Zbigniew J. Przerembski: Słowa: kolęda i kolędowanie mają w naszym kraju różne znaczenia, związane z religią chrześcijańską czy kulturą ludową – to pieśń, dar, bożonarodzeniowa wizyta duszpasterza w domach parafian, rytuały obrzędowości cyklu kalendarza (dorocznego). Skupiając się tu na kulturze ludowej, tradycje kolędowania sięgają korzeniami czasów pogańskich. Odbywało się w czasie przesilenia zimowego, zwanego przez Słowian (i jeszcze naszych przodków) godami, na który nałożył się okres Bożego Narodzenia (były też kolędy wielkanocne). Rok obrzędowy i rok kościelny zaczynają się od Adwentu. Wówczas już zaczynano kolędować w niektórych regionach (np. na Kaszubach). Jest wiele rodzajów i form kolędowania, w których przenikają się elementy ludowe, o korzeniach jeszcze pogańskich, z chrześcijańskimi. Kolędnicy chodzili z maszkarami zwierzęcymi, z gwiazdą, z szopką, przedstawiali misteria, np. herody czy jasełka.
MK: Dlaczego kolędowanie odbywa się na przełomie starego i nowego roku?
ZJP: Dawniej wierzono, że przełom starego i nowego roku to czas przejścia, niebezpieczny dla człowieka. Gdy nastał grudzień ludzi ogarniał niepokój, nie mieli pewności, czy Nowy Rok w ogóle nastąpi. Dlaczego? W kulturze tradycyjnej wierzono, że na ogół nic tak samo z siebie się nie dzieje – o wszystko trzeba zabiegać, w ramach różnego rodzaju modlitw w sensie chrześcijańskim i jeszcze przedchrześcijańskim, obrzędowym. Ludzie dążyli do tego, żeby rzeczywistość była dla nich pomyślna. Wierzono, że wokół istnieją różne złe metafizyczne byty, w postaci diabłów w wierzeniach chrześcijańskich i pogańskich demonów, które starają się szkodzić. Te fatalne moce chciały uniemożliwić nastanie nowego roku, czego skutkiem będzie ciągła zima, nie nastąpi wiosna i cykl wegetacyjny, a zatem zabraknie plonów.
MK: Co w takim razie czynili ludzie, żeby przeciwstawić się diabłom?
ZJP: Demony, jak wierzono, nie cierpią hałasu, dlatego czyniono obrzędową wrzawę. Współcześnie, o północy strzelają korki szampana. A dlaczego nie otwiera się wina? Po co ten huk? To jest właśnie pozostałość wrzawy obrzędowej, którą czyniono o północy 31 grudnia, żeby przepłoszyć demony, chcące powstrzymać zmianę roku ze starego na nowy. Zatem strzelają korki szampana, ale są też fajerwerki, petardy. Dzisiaj huków boją się zwierzęta, nie wiemy, czy też demony, ale dawniej wierzono, że w wyniku tych działań akustycznych złe duchy pierzchną i będzie mógł nastać nowy rok. Fajerwerki i petardy są obecnie widowiskiem, radosnym przejściem ze starego do nowego roku. Dawniej te dźwiękowe działania apotropaiczne były walką z siłami ciemności, które należało rozproszyć.
MK: Czy takie wrzawy wykonywano tylko raz do roku?
ZJP: W obecność złych mocy wierzono też podczas innych obrzędów przejścia, nie tylko w cyklu dorocznym, ale również w cyklu rodzinnym, jak na przykład w czasie ślubu i wesela, kiedy ludzie przechodzili ze stanu wolnego do stanu „niewolnego”, czyli małżeńskiego. Demony były wtedy gotowe szkodzić nowożeńcom i gościom weselnym, dlatego czyniono obrzędową wrzawę, np. w drodze do ślubu, do kościoła, i powrotnej, do domu weselnego (karczmy). Jeszcze dzisiaj do samochodu, którym jadą nowożeńcy, doczepia się puszkę, która brzęczy uderzając o bruk. Nie po to, żeby ludzie patrzyli, jaka piękna młoda para, ale właśnie po to, żeby demony, unikając hałasu, nie wniknęły do auta. Innym przykładem jest tłuczenie szkła na progu domu weselnego po to, żeby złe duchy, stroniące od ostrych przedmiotów, nie przedostały się do wnętrza. Dawniej czyniono w czasie i miejscach przejścia znacznie więcej huku, do dzisiaj przetrwało niewiele tego rodzaju zachowań, jako reminiscencji tych dawnych rytuałów.
MK: Wracając do temu kolędowania. Czy współcześnie możemy zobaczyć, jak kiedyś wyglądało kolędowanie na polskich wsiach?
ZJP: Przede wszystkim podczas festiwali czy konkursów folklorystycznych – zachęcam do wyjazdu do Bukowiny Tatrzańskiej, gdzie od 9 do 12 lutego w ramach 51. Karnawału Góralskiego odbędzie się Ogólnopolski Konkurs Grup Kolędniczych, poświęcony właśnie tym dawnym formom kolędowania, w ich regionalnym zróżnicowaniu. Ponadto w niektórych regionach kolędnicy odwiedzają jeszcze wiejskie domostwa.
MK: Jak wyglądało to tradycyjne kolędowanie na polskiej wsi?
ZJP: Tak jak wspomniałem, kolędowanie to czas przejścia, który cechuje przenicowanie rzeczywistości, kiedy wszystko jest na odwrót i jesteśmy zawieszeni w czasie. Kolędnicy byli przybyszami „z innego świata”, z nieznanego interioru, przebrani w różne stroje o symbolicznych znaczeniach. Kiedyś towarzyszyły im żywe zwierzęta (także znaczące kulturowo), np. koń czy niedźwiedź na łańcuchu, później przebierano się m.in. za niedźwiedzia, turonia, kozę, co zależało od rodzaju kolędowania i od regionu. Wykonywali kolędy życzące, nie mówiące o Dzieciątku Jezus, Maryi, Józefie, chociaż w późniejszych czasach śpiewano też pastorałki, jednak z pasterzami i z Betlejem przeniesionymi do miejscowych realiów.
MK: Czy kobiety brały udział w kolędowaniu?
ZJP: Kolędnikami powinni być mężczyźni. Jeśli nawet w danej formie kolędowania były „role” dla kobiet, to mężczyźni się za nie przebierali (np. za cyganki). Kobiety nie kolędowały ze względu na to, że wiązano to ze złą wróżbą. W Święta, gdy ktoś pukał do domu, patrzono przez okno, czy przypadkiem to nie jest kobieta. Pierwszy powinien przyjść mężczyzna, potem już mogły kobiety. Ale bywały wyjątki – np. w wioskach Beskidu Śląskiego, w pewnych rodzajach kolędowania uczestniczyły dziewczynki, ale też chłopcy.
MK: Czy w różnych regionach Polski trochę inaczej wyglądało kolędowanie?
ZJP: Tak jak muzyka ludowa jest zróżnicowana w poszczególnych regionach Polski, tak też kolędowanie przebiegało w różnych stronach kraju nieco inaczej. Niemniej, wiele przejawów tego rytuału było wspólnych. Kolędnicy odwiedzali domostwa, wyczekiwano ich, nazwano akwizytorami szczęścia. Przychodzili bowiem z ofertą pomyślności w postaci życzeń, a przecież, jak się mówi uczenie, słowo ma moc konstytuującą desygnat, tak jak w znanej kolędzie: słowo (Boże) staje się ciałem. Żeby się coś zdarzyło, trzeba to wypowiedzieć, a jeszcze lepiej wyśpiewać, najlepiej przez osoby obrzędowe, w obrzędowym czasie, bo ma wtedy większą moc sprawczą.
MK: W jaki sposób kolędnicy składali życzenia domownikom?
ZJP: Według tradycyjnego porządku – zaczynano od gospodarza domostwa, potem życzono gospodyni, chłopakowi, dziewczynie. Każdemu tego, czego oczekiwał. W przypadku gospodarza ważne były oczywiście plony i przychówek. Życzono, żeby nadchodzący rok przyniósł pełną zboża stodołę, żeby urodziły się źrebaki, cielaki, prosiaki – czyli pomyślności w polu i zagrodzie. Pannom często życzono, żeby w najbliższym roku wyszły za mąż. To były życzenia skierowane indywidualnie do poszczególnych osób, stosownie do stanu, płci, wieku. Miały zwykle postać stosunkowo długiej, barwnej językowo recytacji, często śpiewu – wszak nie tylko św. Augustyn wierzył, że kto śpiewa, dwa razy się modli, więc śpiewane kolędy życzące uważano za bardziej skuteczne.
MK: Wspomniał Pan Profesor o demonach. W jaki sposób pozbywano się nieproszonych gości?
ZJP: Jako że kolędowano w czasie przejścia, przełomu starego i nowego roku, w izbie, do której wchodzili kolędnicy, podejrzewano obecność niewidzialnych demonów. A po co miały tam być? Po to, by podsłuchać czego kolędnicy życzyli i następnie temu przeciwdziałać, żeby się życzenia nie spełniły, czyli np., żeby gospodarz nie miał dobrych plonów, a panna nie znalazła męża w nadchodzącym roku. W związku z tym, ludzie starali się przeciwstawiać działaniom złych, niepożądanych sił. Wykonywano wówczas tzw. antymuzykę i grano na antyinstrumentach. Antymuzyka charakteryzowała się dysonansami, brakiem ładu melodycznego, harmonicznego, rytmicznego, z kolei antyinstrumenty były narzędziami muzycznymi, które zamiast szlachetnych dźwięków wydawały brzmienia hałaśliwe. To było całkowite zaprzeczenie piękna muzycznego, wręcz jego odwrotność.
MK: Na jakich instrumentach wówczas grano?
ZJP: Takim typowym instrumentem, do tej pory zachowanym już tylko w kilku regionach Polski, są tzw. diabelskie skrzypce. Niegdyś był to zwykły kij ucharakteryzowany na skrzypce, z zarysem ich korpusu wyciętym z deski, pudełkiem po cygarach lub herbacie w roli pudła rezonansowego oraz diabelską (rzadziej ludzką) głową ze wstążkami i blaszanymi brzękadłami. Co ważne, struny również nie były prawdziwe, muzyczne, lecz najczęściej po prostu zwykłe druty, niestrojone. Innym antyinstrumentem jest tzw. burczybas w formie małej beczułki wykonanej techniką bednarską albo zrobiony z wyżłobionego pnia drzewa; na to od góry naciągano skórzaną zazwyczaj membranę, w której środku, przez przewiercony otwór, jest przewleczona wiązka końskiego włosia. Kolędnik wilgotnymi dłońmi lub dłońmi w rękawiczkach natartych kalafonią pocierał włosie, co powodowało niskie, burczące brzmienie. Innymi antyinstrumentami były kołatki, klekotki, terkotki, tarła. Antyinstrumenty wykonywano z tego, co było pod ręką. Nie miały one wydawać muzycznych dźwięków, a jedynie hałasować, tworzyć obrzędową wrzawę – tak więc była to antymuzyka, bez określonych wysokości dźwięków czy wartości rytmicznych. Właśnie z takimi rekwizytami kolędnicy odwiedzali niegdyś domostwa, oczyszczali „akustycznie” miejsce z demonów i dopiero, składali życzenia, mające dzięki temu zabiegowi, jak wierzono, większe szanse na spełnienie się.
MK: Czy instrumenty te są wykorzystywane jeszcze współcześnie?
ZJP: Diabelskie skrzypce i burczybasy są używane przez zespoły folklorystyczne na Kaszubach, Warmii i Mazurach czy Żywiecczyźnie. Są już inaczej wykonywane, ze specjalnie dobranych materiałów, z dbałością o ich estetyczny wygląd. Muzycy biorą je na scenę w dużej mierze po to, żeby publiczności pokazać takie dziwne instrumenty, a Kaszubi dodatkowo dla zamanifestowania swojej tożsamości regionalnej. Mają one dziś także zastosowanie perkusyjne – do rytmicznego wtóru kapelom. Tak więc zmieniły się ich funkcje – z apotropaicznej, antymuzycznej skierowanej do demonów na muzyczną, przeznaczoną dla ludzi.
MK: Czy kolędowano lub kolęduje się tylko na antyinstrumentach?
ZJP: Oczywiście, że nie – kolędnicy lub towarzyszący im muzykanci grają również na instrumentach, zwłaszcza współcześnie, niekiedy tych dawnych. W zachodniej Wielkopolsce powstała folklorystyczna grupa Pastuszkowi Grocze, której członkowie wykonują na takich instrumentach m.in. muzykę czasu Świąt Bożego Narodzenia. W Polsce (i w Europie) najstarszym instrumentem o złożonej budowe są dudy, których dzieje liczą co najmniej tysiąc lat. U nas pojawiły się w średniowieczu, najstarsze zachowane źródła pochodzą z XIV wieku. Na takich dudach, ich największym rodzaju, tzw. koźle, jak również na mazankach (mały 3-strunowy instrument skrzypcowy) grają właśnie Pastuszkowi Grocze, „przenosząc” słuchaczy do Wielkopolski czasów staropolskich.
MK: Ile trwało kolędowanie i czy nadal kolęduje się w taki sposób w Polsce?
ZJP: Różnie, w zależności od inwencji kolędników i liczby osób do „okolędowania” w odwiedzanym domostwie. Zdarzało się, że kolędnicy przybywali też do sąsiednich wiosek. Tradycja kolędowania, często podtrzymywana przez regionalistów, zachowała się jeszcze w Beskidzie Żywieckim, w większej lub mniejszej mierze gdzieniegdzie na Lubelszczyźnie, w Małopolsce, Podkarpaciu, Podhalu, ale też w Wielkopolsce (zwłaszcza zachodniej) czy na Mazowszu.
MK: W jaki sposób dziękowano kolędnikom, czy dawano im jakieś datki?
ZJP: Najczęściej gospodarze wręczali im skromny poczęstunek, wypieki świąteczne, czasem kiełbasę, rzadziej drobne datki pieniężne.
MK: Dziękuję za rozmowę.










Ilustracje pochodzą z artykułu prof. Zbigniewa J. Przerembskiego opublikowanego w Tradycje śląskiej kultury muzycznej, tom XV pod red. A. Granat-Janki. Dostęp online.