
fot. Mariusz Kubik, Wikipedia.
Urszula Kozioł laureatką Literackiej Nagrody NIKE, Michał Witkowski z Nagrodą NIKE Czytelników
Laureatka najważniejszej nagrody literackiej w Polsce jest nie tylko absolwentką ale i doktorem honoris causa Uniwersytetu Wrocławskiego. Także nagrodzony przez czytelników powieściopisarz ukończył filologię polską w gmachu przy pl. Nankiera. Był też doktorantem na polonistyce.
Urszulę Kozioł, 93-letnią poetkę, uhonorowano Literacką Nagrodą Nike za poetycki tom pt. „Raptularz”. Wcześniej nominowano ją do tej prestiżowej nagrody jeszcze w roku 2006 za „Supliki”, 2008 — za „Przelotem”, 2015 — za „Klangor”, w 2017 za „Ucieczki”.
Kilkanaście dni temu Urszula Kozioł odbierała we Wrocławiu także Nagrodę „Odry”. Poetka ma na swoim koncie kilkadziesiąt wyróżnień – m.in. Wrocławską Nagrodą Poetycką Silesius, Nagrodę im. Kościelskich, Nagrodę im. Stanisława Piętaka czy Nagrodę Orfeusza. Była pierwszą kobieta odznaczoną Honorowym Obywatelstwem Wrocławia – w 2009 roku. A także pierwszą poetką uhonorowana tytułem doktora honoris causa Uniwersytetu Wrocławskiego.
Uniwersyteckie losy Urszuli Kozioł
Nagrodę Nike wręczono w niedzielę Bibliotece Uniwersyteckiej w Warszawie. A 22 lata temu, w 2002 roku w Auli Leopoldyńskiej – podczas odbierania doktoratu honoris causa Uniwersytetu Wrocławskiego laureatka wspominała swoje pierwsze wrocławskie i studenckie lata. W przemówieniu po otrzymaniu najważniejszego akademickiego wyróżnienia mówiła o uniwersyteckich kolegach i wspaniałych wykładowcach:
„Wieniec dla poetki. Jestem prawdziwie i głęboko wzruszona przyznanym mi honorem i całą tą niezwykłą sytuacją – bo przecież nie co dzień zdarza się, żeby uniwersytety takim zaszczytem zechciały wieńczyć poetów, a co dopiero poetki. (…) Myślę, że tym, co mnie tutaj sprowadza, jest słowo. Tak. Właśnie słowo wiodło mnie przez całe dziesięciolecia aż do tego miejsca, na którym stanęłam teraz w tej jakże pięknej dla mnie chwili, w tej jakże pięknej sali. Tę salę po raz pierwszy ujrzałam w 1950 roku, kiedy po zdaniu matury w liceum humanistycznym w Zamościu, przez przypadek trafiłam na polonistyczne studia nie do Warszawy, jak zaplanowałam, ale właśnie tutaj, do Wrocławia. Może więc dzięki temu udało mi się wyminąć w pewnej mierze jaskrawe skażenie schematyzmem i wojującym socrealizmem typowym dla pierwszego okresu moich studiów przypadających na niedobre lata 1950-1953, jako że nie znalazłam się w istnym polu rażenia tymi tendencjami, którymi jakże żarliwie hołdował w Warszawie profesor Żółkiewski, natomiast we Wrocławiu dane mi było (obok kilku entuzjastów panującego systemu) znaleüć się pod opieką takich wybitnych przewodników po wiedzy dotyczącej tajników powstawania i recepcji dzieła literackiego jak profesor Tadeusz Mikulski i profesor Bogdan Zakrzewski, który nastał po nim. Przeto zachowuję ich we wdzięcznej pamięci.
W uchu brzmią mi także do dzisiaj natchnione słowa doktora Stanisława Furmaniaka czy profesora Władysława Floryana, który poza tym potrafił na egzaminie zaskoczyć delikwenta podchwytliwym pytaniem: a jaki kolor włosów miała baronowa de Nucingen w Ojcu Goriot?
Nie zapomnę też głębokiego wrażenia, jakie wywarły na mnie wiersze wcześniej znanej mi Achmatowej często przytaczane na zajęciach – jakby na przekór panoszącemu się wszędzie schematyzmowi – przez profesora Trzynadlowskiego, który zdawał się przy tym mrugać do nas okiem, że tak oto wywiązuje się z wymogu czołobitności wobec „wielkiego brata”, sięgając do wzorów literatury w jej szczytowych przejawach, bardzo zresztą źle widzianych – jak się potem okazało – przez oficjalną, radziecką propagandę. No, a profesor Bąk? Czy w czasie sesji nie warowało się pod drzwiami jego gabinetu opuszczanego z hukiem przez kolejnego nieszczęśnika, który oblał egzamin, żeby wypytać go: na czym się sypnąłeś? I zaraz potem z całą listą takich podchwytliwych „haków”, sideł pozakładanych przez profesora, czyż nie biegło się do – jakże nieodżałowanego – Bogdana Sicińskiego, późniejszego wykładowcy tutejszego Uniwersytetu i dziekana, a podówczas mego kolegi, który przewodniczy ł naszemu kilkuosobowemu zespołowi, dopytując: Bodziu, co to takiego „itacyzm”? Amin-amin wyjaśniał cierpliwie biegły w tej materii Siciński, więc cała rzecz szła potem jak z płatka, bo gdy chodzi o drugi „konik” profesora Bąka, o te gwary, dialekty, to akurat miałam do nich ucho, skoro przybyłam z okolic między Sanem a Tanwią, gdzie mieszały się języki polski i ruski, ukraiński, jidysz, a nawet języki osiadłych tam licznie kolonistów niemieckich, a wcześniej od nich – Ormian i Turków, a przecież była jeszcze mowa wędrownych Cyganów.”
Michał Witkowski też z naszego Uniwersytetu

Pisarz, który niedawno powrócił w rodzinne, wrocławskie strony, został wyróżniony Nike Czytelników za książkę „Wiara. Autobiografia”. To tym razem książka non-fiction, czyli opowieść o dzieciństwie i młodości pełna anegdotycznych wrocławskich wątków.
A Michał Witkowski, jest wrocławianinem z urodzenia (w 1975 roku), jego ojciec, Stanisław Witkowski był profesorem psychologii, zastępcą dyrektora Instytutu Psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego, mama też wykładała psychologię. Autor „Lubiewa” , pisarz wielokrotnie nagradzany (m.in. pięć nominacji do Nagrody Nike), jest barwną postacią związaną nie tylko ze środowiskiem pisarskim ale i popkulturowym. Studiował na wrocławskiej polonistyce, którą ukończył w 1999 roku. Był też doktorantem prof. Stanisława Beresia – ale ostatecznie zdecydował się na karierę pisarską.