Marek Krajewski wykład
Fot. Paweł Piotrowski UWr

Wykład inauguracyjny Marka Krajewskiego

Zachęcamy do przeczytania treści fenomenalnego wykładu inauguracyjnego doktora Marka Krajewskiego, zatytułowanego „Doświadczenia uniwersyteckie pisarza a differentia specifica powieści kryminalnej. Kilka uwag autobiograficznych. Pisarz wygłosił go z okazji inauguracji roku akademickiego 2025/2026 na Uniwersytecie Wrocławskim.

Doświadczenia uniwersyteckie pisarza a differentia specifica powieści kryminalnej. Kilka uwag autobiograficznych.

Marek Krajewski

Rector Universitatis Magnifice, Prorectores et Decani Spectabiles, Professores et Doctores venerandi, Studentes Dilectissimi!

In hoc sollemni die inaugurationis novi anni academici bis millesimi vicesimi quinti liceat mihi Latine vos omnes salutare summa cum gratia et reverentia.

Magnificencjo, Panie Rektorze Uniwersytetu! Szanowni Państwo Prorektorzy i Dziekani! Czcigodni profesorowie i doktorzy! Mili Studenci!

W tym uroczystym dniu inauguracji nowego roku akademickiego 2025 niech będzie mi wolno pozdrowić was wszystkich po łacinie z najwyższym uznaniem i szacunkiem.

Tyle mówią powyższe formuły, wyrażone po łacinie — w języku tak bliskim mojemu sercu. Przez stulecia w czasie uroczystości akademickich rozbrzmiewał on w tej wspaniałej auli. Jej ściany są ozdobione łacińskimi napisami i sentencjami oraz wizerunkami znakomitych użytkowników łaciny — między innymi Seneki czy Wergiliusza.

Te widoczne tu ślady pokazują nierozerwalne związki tradycji uniwersyteckiej ze szlachetnym językiem Rzymian, który można poznawać i zgłębiać na studiach filologii klasycznej w mojej Alma Mater.

I ja takie studia w roku 1991 ukończyłem, i ja do moich studiów w tej mowie inauguracyjnej wciąż się będę odwoływał, a mojego Mistrza i Mentora, śp. Profesora Herberta Myśliwca będę często wspominał — nie po to jednak, by wracać do szczęśliwych chwili minionej młodości, ale po to, by pokazać Państwu na przykładzie własnym, jak uniwersytecka, filologiczna, klasyczna formacja ukształtowały autora powieści kryminalnych albo — raczej tego określenia będę się trzymał — detektywistycznych.

Gdy dziennikarze albo czytelnicy ponad ćwierćwiecze temu zadawali mi pytanie, czy moje wykształcenie ma wpływ na gatunek literacki, jaki uprawiam, odpowiadałem: tak, filolog klasyczny jest detektywem tekstu.

A oto przykład, który teraz omówię i który rozjaśni, jak sądzę, tę metaforyczną grupę nominalną detektyw tekstu.

Przeniosę się teraz myślami do pewnego ponurego listopadowego dnia roku 1990, gdy profesor Herbert Myśliwiec na jednym z seminariów przedstawił nam „problem identyfikacji cudownego niemowlęcia“ z IV Sielanki Wergiliusza, napisanej ok. 40 r. p.n.e.

To boskie dziecię ma według rzymskiego poety odnowić świat, bo wraz z jego nadejściem nasza rzeczywistość diametralnie się zmieni. Zapanuje pokój wśród ludzi, a wojna i zbrodnia staną się tylko smutnym wspomnieniem. W świecie pozaludzkim drapieżne zwierzęta złagodnieją, ich dzikie instynkty zostaną wytłumione, a ziemia sama z siebie, nietknięta pługiem oracza, będzie rodzić bogate plony, przez co rolnik nie będzie musiał się trudzić. Owo dziecię, osiągnąwszy wiek męski, wstąpi na Olimp i znajdzie się wśród bogów. Takie oto zmiany nastąpią wraz z narodzinami chłopczyka (Sielanka IV, w. 19—26):

A tobie, dziecię, pierwsze bez uprawy podarki

Rozsypie ziemia dokoła […].

Kozy z obfitym mlekiem same będą do domu

Wracać ani się kiedy wielkich lwów owce przelękną.

Z samej kołyski wzejdą błogie dla ciebie kwiaty.

A wąż przepadnie, zdradzieckie ziele trucizny przepadnie,

I asyryjski balsam oto powszędy się rodzi (przeł. Z. Kubiak).

Późniejsze czasy utożsamiały oczywiście to dziecko z Chrystusem, a samego Wergiliusza uważano za przenikliwego pogańskiego wizjonera, przeczuwającego nadejście Mesjasza. Tę „prorocką“ sławę Wergiliusza ugruntowała i wzmocniła bardzo podobna wizja zarysowana przez starotestamentowego proroka Izajasza (Iz 11, 6—8), u którego czytamy:

Wtedy wilk zamieszka wraz z barankiem,

pantera z koźlęciem razem leżeć będą,

cielę i lew paść się będą społem

i mały chłopiec będzie je poganiał.

Krowa i niedźwiedzica przestawać będą przyjaźnie,

młode ich razem będą legały.

Lew też jak wół będzie jadał słomę.

Niemowlę igrać będzie w norze kobry,

dziecko włoży swą rękę do kryjówki żmii (przekład za: Biblia Tysiąclecia).

Ale wróćmy do Wergiliusza. Skutki pojawienia się na świecie owego dziecięcia są opisane przez poetę dokładnie, sam mały boski bohater natomiast — dość oszczędnie. Na samym końcu tego utworu (w. 60–63) czytamy taki oto swoisty warunek boskości owego dziecięcia:

[…] bo do kogo (krótko po narodzeniu) nie uśmiechali się rodzice, ten nie jest godny zasiąść przy uczcie u boku boga ani się położyć w alkowie u boku bogini (przeł. M. Krajewski).

W nieco skróconej, peryfrastycznej, suchej, analitycznej, ale merytorycznie adekwatnej formie, to zdanie brzmi:

Jeśli do kogoś (krótko po narodzeniu) nie uśmiechali się rodzice, ten nie jest godny zostać bogiem (przeł. jw.).

Filolog klasyczny, detektyw tekstu — w moim wspomnieniu  prof. Herbert Myśliwiec — przystępuje do akcji. Po pierwszym przesłuchaniu świadków już wie, że ten osobliwy warunek jest sprzeczny z codziennym doświadczeniem. Tekstologiczny dochodzeniowiec takie oto słowa kieruje do przesłuchiwanego Wergiliusza:

— Wergiliuszu, przecież do prawie każdego niemowlęcia rodzice się uśmiechają, czyżby zatem każdy noworodek był godny zostać bogiem? Czyżby wystarczyło być „każdym“, aby się znaleźć na Olimpie? Przecież piszesz, poeto, że wraz z narodzinami tego dziecka nastąpi nowa era w dziejach świata. Czyżbyś sądził, że wraz z narodzinami każdego dziecka — bo do każdego uśmiechają się rodzice — może nastąpić nowa era w dziejach świata? Że wystarczy uśmiech rodziców? Ale tak przecież wcale nie jest. Dzieci się rodzą, rodzice się do nich uśmiechają, a prawa dżungli wciąż panują, dzikie zwierzęta wciąż zagryzają słabsze.

To przesłuchanie Wergiliusza to oczywiście fikcja literacka. Nie możemy przesłuchać poety i — co gorsza — nie możemy uzyskać stuprocentowej pewności, czy wersy 60—63 rzeczywiście wyszły spod jego rylca w tej samej postaci, jaką dzisiaj mamy przed oczami. Nie zachował się bowiem tekst Sielanek pisany ręką ich autora. Za to pozostały liczne, pochodzące głównie ze średniowiecza rękopisy jego dzieł, które wyszły spod pióra skrybów klasztornych i przepisywaczy, którzy nierzadko tekst Sielanek deformowali. Nie można zatem wykluczyć, że do wersów 60—63 wkradł się jakiś błąd. 

I tutaj jest właśnie pole do popisu dla filologicznego detektywa. On musi dotrzeć do prawdy — czyli do tej wersji tekstu, która jest najbliższa autorskiej. W odróżnieniu od niego współczesny badacz polskiej literatury romantycznej ma łatwiejsze zadanie. Badając na przykład jakiś problem tekstologiczny w „Panu Tadeuszu“, może po prostu pójść do Ossolineum i sprawdzić dany fragment w autografie pisanym ręką Mickiewicza. Filolog klasyczny musi przedzierać się przez gąszcz świadectw pośrednich; tekstów, które wychodzą spod pióra przepisywaczy i komentatorów. On w krzyżowy ogień pytań może wziąć tylko  późniejszych świadków.  W tym sensie przypomina raczej detektywa z Archiwum X niż tego, który prowadzi bieżące śledztwa.

Wróćmy do naszego filologicznego detektywa. On wciąż ma poważne wątpliwości, czy oznaką cudowności dziecka jest naprawdę to, że uśmiechają się do niego rodzice. W jego głowie rodzą się kolejne pytania. A może tak uważali starożytni? Może oni uśmiechali do swych dzieci tak rzadko, że ich uśmiech — jako reakcja niezwykła — skierowany do niemowlęcia z IV Sielanki czyni je właśnie istotą „boską“ i wyjątkową? Profesor Myśliwiec zawsze nas przestrzegał, aby nie przypisywać Grekom i Rzymianom naszych sądów i przyzwyczajeń, aby — cytuję jego słowa — „nie patrzeć na starożytność przez współczesne okulary“.

Śledczy wzywa kolejnych świadków. Zaczyna od starożytnych opisów uśmiechniętych rodziców nad kołyską noworodka. 

Jeden z takich opisów spotykamy u przedstawiciela rzymskiej prozy naukowej Pliniusza Starszego. Mówi on w swej „Historii naturalnej“ (VII 2), iż dziecko (dodajmy: zwykłe dziecko) nie uśmiecha się przed czterdziestym dniem życia. Tenże autor podaje jednak — jako wyjątek — postać wielkiego perskiego reformatora religijnego Zaratustry, który — jak czytamy tamże w VII 72 — „uśmiechnął się tego samego dnia, w którym się narodził“ (przeł. M. Krajewski). Filologiczny detektyw przeciera oczy ze zdumienia. Wszak tutaj nie rodzice się uśmiechają do dziecko, lecz noworodek do nich! Być może to odwrócenie ról to jakiś trop?

W innym miejscu, w nowotestamentowym apokryfie „Ormiańska ewangelia dzieciństwa“, czytamy o Chrystusie (IX 3):

I nasza pierwsza matka weszła do groty, wzięła niemowlę w ramiona, pieściła je i tuliła z czułością; błogosławiła Bogu, gdyż niemowlę było bardzo piękne, jaśniejące, pogodne i uśmiechało się (przeł. E. Nowak).

Z przytoczonych wyżej świadectw wynika wyraźnie, że cudowność niemowlęcia (Chrystus, Zaratustra) polegała na tym, iż zaraz po urodzeniu zaczęło się ono uśmiechać. A to idealnie się zgadza z opisem Wergiliusza — przecież dziecko z IV Sielanki jest cudowne! I teraz detektyw zadaje sobie fundamentalne pytanie — czy tłumaczenie „jeśli do kogoś (krótko po narodzeniu) nie uśmiechali się rodzice, ten nie jest godny zostać bogiem“ jest jedynym możliwym? A może to zdanie można w łacińskim oryginale przetłumaczyć inaczej? Że to nie rodzice uśmiechali się do dziecka, ale dziecko do rodziców?

I tutaj pada odpowiedź twierdząca. Tak, można to tak właśnie przełożyć: 

Zacznij chłopcze z uśmiechem poznawać matkę, bo ci, którzy nie uśmiechali się do rodziców (po urodzeniu — M.K.), ci nie są godni być wśród bogów (przeł. M. Krajewski). 

Tytuł mojego wykładu brzmi: „Doświadczenia uniwersyteckie pisarza a differentia specifica powieści kryminalnej“. Nadszedł czas, by ten tytuł uzasadnić.

Cały filologiczny wywód, który Państwu przedstawiłem, jest moim zdaniem izomorficzny wobec struktury powieści kryminalnej, co już sugerowałem, mówiąc o działaniach detektywa tekstu, upostaciowanego w figurze prof. Herberta Myśliwca, który tę całą tradycję tekstologiczną opisu „cudownego dziecięcia“ zbadał i wykorzystał w jednym ze swoich znakomitych artykułów metodologicznych.

Spróbuję teraz ten wywód jeszcze wierniej przetłumaczyć na język formalny literatury kryminalnej. Tradycyjna powieść kryminalna (a taką ja uprawiam) ma dwa punkty kulminacyjne — tzw. mały i duży — wyznaczające strukturę trójaktową. Na samym początku jest pytanie o sprawcę, po czym następuje pierwsze śledztwo i pierwsza próba rozwiązania zagadki. Okazuje się jednak, że pojawiają się nowe fakty, nowe wątpliwości i coraz bardziej precyzyjne pytania, które ową próbę rozwiązania zagadki (hipotezę) podważają i stawiają pod znakiem zapytania (mały punkt kulminacyjny). Następuje potem śledztwo właściwe kulminujące w suspensie, niespodziance, w narracyjnej puencie, w zaskakującym rozwiązaniu zagadki (duży punkt kulminacyjny).

Śledztwo filologiczne, które przedstawiłem, właśnie takie było. Na początku było pytanie: jak rozumieć końcowy fragment IV Sielanki Wergiliusza, jak zinterpretować owo dziwne zdanie „ten, do kogo nie uśmiechali się rodzice, nie jest godny być bogiem“. Niektórych filologów śledczych niepokoiło to osobliwe sformułowanie, ale dla świętego spokoju być może, po jakimś czasie tuszowali swoje dochodzenie (mały punkt kulminacyjny). Dopiero po stuleciach pojawili się dociekliwi detektywi, którzy odsłaniali nowe sensy i stawiali kolejne pytania — Eduard Norden, Theodor Birt, Herbert Myśliwiec (nawiasem mówiąc, dwaj z nich, Norden i Myśliwiec, związani z Uniwersytetem Wrocławskim, ten pierwszy z niemieckim, ten drugi, mój Mistrz, z polskim). Profesor Myśliwiec wykorzystał badania swych poprzedników jako ilustrację do pewnej metodologicznej tezy, a nam — swoim seminarzystom —  całe śledztwo przedstawił tamtego ponurego listopadowego dnia 1990 roku w niepowtarzalnym właściwym sobie dydaktycznym stylu. Na jego wykładach i seminariach każdy filologiczny problem zamieniał się w detektywistyczną zagadkę. 

Wergiliusz nie był oczywiście przestępcą, lecz mistrzem poetyckiego języka, tropiący jego działania filolog klasyczny Herbert Myśliwiec nie ścigał złoczyńcy, lecz był detektywem tekstu. Jego marnotrawny uczeń, niejaki Marek Krajewski, blady cień filologicznego Sokratesa, wykładającego na naszej Alma Mater aż do swojej przedwczesnej śmierci w sierpniu 1998 roku, otóż ten blady cień poszedł w innym kierunku — stał się autorem powieści kryminalnych.

Bez moich studiów i bez moich Mistrzów filologicznych — pani profesor Alicji Szastyńskiej-Siemion, profesora Jerzego Łanowskiego czy last but not least profesora Herberta Myśliwca — nigdy bym nie zrozumiał, że struktura filologicznego odkrycia jest podobna tradycyjnemu układowi opowieści, który to wzór jest najdokładniej powielany, jak się później przekonałem, w tradycyjnej powieści kryminalnej. I tu, i tu jest zagadka, i tu, i tu pozorne rozwiązania, i tu, i tu poszukiwanie prawdy (śledztwo) oraz w końcu — dojście do niej.

Studia filologii klasycznej kształtują nie tylko umiejętności językowe i filologiczne, lecz także określony sposób myślenia i określoną postawę badawczą. Jednym z ich kluczowych rezultatów jest krytyczny stosunek do przekazanej wiadomości – umiejętność poddawania źródeł ciągłej weryfikacji, kwestionowania ich wiarygodności i poszukiwania ukrytych warstw znaczeniowych. A wszystko po to, aby poznać prawdę, jakakolwiek by ona nie była. Aby odpowiedzieć sobie na pytanie: kto to zrobił? Czyż nie widać tu izomorfizmu z pytaniem, jakie zadaje sobie i śledczy, i autor kryminałów: kto zabił?

Praktyka obcowania z tekstami antycznymi, które przetrwały w formie fragmentarycznej, często zniekształcone przez kopistów, tłumaczy czy późniejszych komentatorów, rozwija u studentów filologii klasycznej tzw. filologiczną „detektywistyczną“ podejrzliwość. Polega ona na świadomości, że każda informacja, nawet pozornie oczywista, wymaga sprawdzenia, a tekst nigdy nie jest nośnikiem treści neutralnym, lecz zawsze rezultatem transmisji, reinterpretacji i deformacji.

Nie przeceniam mojej twórczości literackiej i nie sądzę, aby była jeszcze czytana przez pokolenie moich wnuków, ale jednego jestem pewien —  tych moich popularnych książeczek po prostu bym nie napisał bez studiów na Uniwersytecie Wrocławskim, bez całej tradycji tej wspaniałej Alma Mater. Bez ciągłych obecnych w tym gmachu — werbalizowanych i niewerbalizowanych —  odwołań kulturowych i naukowych do dziedzictwa polskiego uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, ale i do tradycji niemieckiej naszej uczelni. Bez tego wszystkiego nie byłbym tym, kim jestem — skromnym autorem powieści kryminalnych, piszącym o zaginionych światach polskiego Lwowa i niemieckiego Wrocławia. Autorem uformowanym przez najstarszy i najczcigodniejszy kierunek akademicki — przez filologię klasyczną.

Data publikacji: 6.10.2025

Dodane przez: M.J.

Projekt „Zintegrowany Program Rozwoju Uniwersytetu Wrocławskiego 2018-2022” współfinansowany ze środków Unii Europejskiej z Europejskiego Funduszu Społecznego

Scroll to Top